Moment, moment, Panie Piotrze - czyli wokół koncertu Mike'a Majkowskiego i Piotra Kurka w Pardon To Tu

Autor: 
Anna Początek
Miałam nic nie pisać, a jednak piszę. Polemicznie i esejowato. Natknęłam się na przejaw pewnej tendencji w postrzeganiu relacji między muzykiem a słuchaczem, która drażni i męczy mnie, tym bardziej że występuje w niszy, nie w mainstreamie. Mianowicie, Pan Piotr Lewandowski przestrzeni Popupmusic.pl zrelacjonował poniedziałkowy solowy koncert Mikeʼa Majkowskiego. Napisał w nim między innymi: „można było odnieść wrażenie, że zamiast artykulacji i techniki gry wyeksponować chce [Majkowski] kompozycyjny zamysł. Co moim zdaniem było pomysłem umiarkowanie udanym, niewystarczającym na 40 minut występu”. Otóż zaszło tu pewne nieporozumienie. To nie zadaniem słuchacza jest oceniać, czy pomysł był wystarczający, czy nie. Propozycja artysty nie podlega ocenie, podlega jej szczerość i rzetelność wykonania.
 
Banał pierwszy
 
Koncert, jak wszyscy wiemy, jest spotkaniem z muzyką i z ludźmi – czasem słuchający jest przygotowany na to, co ma go spotkać, czasem musi się skupić, czasem muzyka go wyczerpuje, czasem przenosi w nieznane, co tam komu w duszy gra i w głowie się rodzi. 
 
Jednak czasem nie jesteśmy przygotowani. Oczywiście, zdarza się, że muzycy grają ze sobą pierwszy raz, że  do końca się dotarli, jak było na przykład w Pardonie na pierwszych „Zerangach”. Zdarza się, że słuchacz jest trochę wprowadzony w błąd – jak to było w przypadku letniego „Raphael Rogiński plays Coltrane”, gdzie Rogiński grał raczej to co, grał Coltrane, na swój, Raphaelowy, sposób, a nie grła Coltraneʼa – nie zawarł bowiem w tym występie konstytutywnej dla Coltraneʼa melodyki (nie byłam, niestety, w ubiegłym tygodniu na kolejnej odsłonie tego projektu, więc może się coś zmieniło). Zdarza się też, że muzyk jest stanowczo za... młody? niedoświadczony?  i czujemy się, jakbyśmy byli nie na koncercie, ale w garażu prób – tu nie dam przykładu, bo rzecz nie w tym, żeby komuś tutaj dogryzać. Chociaż jednemu dogryźć mogę, gdyż kocham kontrabas: również, nad czym ubolewam, zdarza się, że znany celebryta M.W. za kontrabas się chwyta i jednak zawsze jest to męczące. Zdarza się i tak. 
 
Banał drugi
 
W relacji muzyk–słuchacz istotne są dwie kwestie: czy muzyk rzetelnie i szczerze gra, i czy słuchacz szczerze i rzetelnie słucha.  Dla nas, słuchaczy, najważniejsze jest to, czy mamy aparat pozwalający nam odróżnić blagę od rzeczywistości, żeby móc cieszyć się muzyką, wzruszać się nią, ją czuć, rozumieć, jak tam kto ma. Ja na przykład staram się nic nie zgubić ze spotkania, bo dzień się nie powtórzy. 
 
Dlatego staram się unikać streszczania przebiegu występów improwizowanych. Takich relacji off-on-line. Że było ciemno, ale nastrojowo. Że ten stał obok tego i się na siebie patrzyli, i było to porozumienie, a zaraz tamten do tych wymian uśmiechów dołączył trzeci i publiczność oszalała, bo energia ją zalała. Że grali wolno, potem szybko, przez chwilę wolno, używając włoskich, łacińskich, byle muzykologicznych, chwytów i konstrukcji. No unikam, tak mam. 
 
Relacje off-on-line są tylko dla muzyków, bo tylko muzyków takie relacje interesują, to głównie dla nich analiza struktury międzydźwięków jest istotna. Dla słuchacza już mniej. Jeśli ktoś nie był „tam, wtedy”, to nie wyobrazi sobie tej muzyki „tamtej i wtedy”, przetworzonej jeszcze przez wszystkie zmysły i myśli streszczającego (to się czasem  sprawdza przy pisaniu o płytach, ale płytę i recenzję można ze sobą skonfrontować).  
 
Dla mnie było tak:
Mike Majkowski – kontrabas, gościnnie Piotr Kurek – instrumenty klawiszowe, elektronika, 24 lutego 2014, Pardon, to tu, Warszawa. 
Piotr Kurek przy użyciu oszczędnych środków zbudował złożoną konstrukcję, która zafascynowała nawet niezaznajomionych z elektroniką (w tym wypadku mnie) – taka relacja uzupełniająca do Pańskiej, Panie Piotrze, kilkunastuminotowej miniaturki, swoistej wprawki, pajęczynki utkanej.
Na występie Majkowskiego byłam pierwszy raz. 
Przez kilkadziesiąt minut Majkowski zapętlał kilka grup dźwięków, budując z nich minimalistyczną mantrę (może miniragę w świecie Zachodu?). Zasadą tej konstrukcji było silne wykorzystanie ciszy jako elementu scalającego poszczególne dźwięki. Proporcje były mniej więcej takie: dźwięk – cisza cisza – dźwięk – cisza cisza cisza – dźwięk dźwięk – cisza cisza cisza itd. I ta cisza grała: zanim pojawił się kolejny, słyszeliśmy jeszcze poprzedni, a po kilku zapętleniach cisza grała już na różne sposoby, bo pojawił się w głowie element przewidywania (takie sztuczki na mózgu). To nie było, Panie Piotrze, otoczenie „dużych porcji ciszy, pojedynczych akordów i dźwięków”. To był dźwięk i to był klej.
Ta swoista mantra była deformowana przez niewielkie zmiany tempa w kolejnych zapętleniach i nieregularne przenikanie się poszczególnych elementów konstrukcji (czterodźwięków, trójdźwięków, czy raczej „siedmiodźwiękocisz”„pięcio-dźwięko-cisz”, że pozwolę sobie uniknąć nomenklatury specjalistycznej, jako że jako niespecjalistę, a tylko osłuchanego melomana mnie ona nie obowiązuje).
Dwa skojarzenia. Pierwsze: The Necks – ale tylko dla kontrastu (i dlatego, że niedawno byli wPolsce), bo Majkowski bada odmienne tereny minimalizmu. Drugie: Jessiki Pavone „27 Epigrams” – tu akurat gra barwami, ale też cisza jako klej użyta.
Było sporo ludzi jak na poniedziałek w ferie.
Można było kupić płyty i porozmawiać z muzykiem, bo został w Pardonie. I na marginesie, a dokładniej w nawiasie: (bo Pardon, to tu to takie miejsce, gdzie lubi się zostać po koncercie i żal naprawdę, że nie dostali Wdech, ale widać Wdechy  to taka nagroda, której nie żal nie dostać, bo nagradza tęczę zamiast ogromnego nakładu pracy ludzi przesympatycznych i znających się na rzeczy. Bywa i tak.)
 
Pan zaś zaczął: „Poprzedni koncert Piotra Kurka widziałem trzy dni wcześniej na CoCArt w Toruniu, ale występ w Pardon okazał się wyraźnie inny”. Okazał się inny? Panie Piotrze... I dalej relacjonuje Pan: „Środkowa część, w której poszczególne gesty zagrały ze sobą, była ciekawa, jednak przydługi wstęp oraz powtórzenie na koniec, zmierzające do zarysowania łuku, rozcieńczyły całość”.  Jak niby uzasadni Pan, że pozostałe części nie grały? Albo że środkowa część była „ciekawa”? I w odniesieniu do czego wstęp był „przydługi”? A co to w ogóle był ten „wstęp”? I dlaczego nie podejrzewa Pan, że to nie Majkowski coś „rozcieńczył”, tylko może Pan nie dostrzegł spójni? 
 
Banał trzeci
 
Tak, Panie Piotrze, bywa i tak, że muzyk prezentuje coś, na co nie jest Pan przygotowany, i może trzeba się do tego przyznać, gdyż to czytelnikom dużo mówi o samym koncercie. Na mnie, dla przykładu, Majkowski wymógł w poniedziałek wiele wysiłku, bo byłam zmęczona i musiałam się mocno opanować, żeby nie wyjść. Dobrze, że nie miałam jak tego zrobić (za dużo zamieszania; i stanowczo zagłuszyłabym ciszę), bo  z ostatnim dźwiękiem, a może z ostatnią ciszą, ukazała mi się całość. Więc, tak, Panie Piotrze, słuszne Pan odniósł wrażenie, że Majkowski „wyeksponować chce kompozycyjny zamysł”. Przykro jedynie, że własną niegotowość pomylił Pan z niegotowością muzyka. 
 
Z uszanowaniem.
 
A oto komentowany teks Piotra Lewandowskiego w takiej formie, w jakiej ukazał się w Popupmusic.pl:

mike majkowski, piotr kurek 
pardon, to tu | warszawa | 24.02.14

 

Poprzedni koncert Piotra Kurka widziałem trzy dni wcześniej na CoCArt w Toruniu, ale występ w Pardon okazał się wyraźnie inny. Inne, choć także węższe niż na dawniejszych koncertach, było instrumentarium - tym razem klawiszowe, otwierające bardziej melodyczne możliwości. Występ był kilkunastuminotową miniaturką, swoistą wprawką, pajęczynką utkaną z kapitalnie brzmiących, podskakujących dźwięków, zwieńczonych zagęszczeniem atmosfery. Mała rzecz, a cieszy. Mike Majkowski oczywiście także zagrał solo, wyłącznie na kontrabasie i wyłącznie na strunach. Na tle wcześniejszych występów Majkowskiego w różnych składach, było to podejście bardziej ascetyczne - bez urozmaiceń dźwiękami kamertonu chromatycznego, bez gry na pudle. W obszarze artykulacji Majkowski także był, jak na siebie, dość zwięzły - operował charakterystycznym tremolo, ale w otoczeniu dużych porcji ciszy, pojedynczych akordów i dźwięków. Można było odnieść wrażenie, że zamiast artykulacji i techniki gry wyeksponować chce kompozycyjny zamysł. Co moim zdaniem było pomysłem umiarkowanie udanym, niewystarczającym na 40 minut występu. Środkowa część, w której poszczególne gesty zagrały ze sobą, była ciekawa, jednak przydługi wstęp oraz powtórzenie na koniec, zmierzające do zarysowania łuku, rozcieńczyły całość. Być może Majkowski zmęczony jest buzującą, intensywną ekspresją oraz ekspozycją artykulacji i w minimalistycznym pejzażu poszukuje nowego sposobu wyrazu - jednak wydał się być w pół kroku tej drogi, dla odbiorcy taki punkt często bywa rozczarowujący.