Między sound artem a muzyką – Piotr Damasiewicz i Gerard Lebik czyli VeNN Circles ponownie w Galerii Pionovej

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
Magdalena Dębna

Ukryta wśród wąskich uliczek gdańskiego śródmieścia, urokliwa Galeria Pionova ponownie – jak się jej to zdarzało kilkukrotnie - otworzyła się na dźwięk. Ni stąd ni zowąd stała się bowiem przystankiem na trasie Piotra Damasiewicza i Gerarda Lebika, którzy podobnie jak w roku ubiegłym wystąpili tam jako VeNN Circles. Historia lubi się powtarzać? Niezupełnie – ostatnio grali w poszerzonym składzie (z Jakubem Cywińskim i Gabrielem Ferrandinim), tym razem wystąpili jako duet, a cała rzecz odbyła się zgoła inaczej.

Powiedzieć, że był to koncert muzyczny, to powiedzieć jednocześnie za dużo i za mało. Bo cóż to   za muzyka, gdy uhonorowany jedną z najbardziej konwencjonalnych nagród przemysłu muyzycznego trębacz w przeciągu godziny nie wydobywa ze swego prymarnego instrumentu ani jednego czystego tonu? I czy elektroakustyczne fale generowane przez Lebika naprawdę mogą być podniesione do rangi tego, co się muzyką nazywa? Kwestia nazewnictwa, choć pociąga za sobą pewnego rodzaju konsekwencje  jeśli chodzi o oczekiwania i w konsekwencji odbiór występu, jest mało istotna – w konfrontacji z występem dziejącym się na oczach publiczności każdy z widzów osobiście oceni, na ile coś muzyką jest lub nią nie jest. Zanim jeszcze zabrzmiał pierwszy dźwięk  sami wykonawcy przezornie określili swój występ mianem eksperymentu, a już po jego zakończeniu dyskusje na podobne tematy trwały przez czas dłuższy.

Jakiekolwiek byłyby indywidualne wnioski i odczucia poszczególnych uczestników wydarzenia – występ Damasiewicza i Lebika posiadał znamiona zarówno performance'u jak i koncertu. Rozpoczynając od suity postukiwań, przydęć i elektroakustycznych zadrapań wrocławianie stopniowo zbudowali zamgloną atmosferę w której odbyła się ich quasi-lynchowska morska (czyżby mroczna impresja na temat pobytu na wybrzeżu?) podróż. Dramaturgia rozwijała się w wolnym tempie - gdzieś tam było słychać szum morza, gdzie indziej – przyprawiające o lekki dreszcz głosy ptaków czy syren statków. Kiedy Piotr Damasiewicz odłożywszy trąbkę usiadł za znajdującym się na sali fortepianem, a preparacje doprowadziły go do uzyskania dźwięku żałobnego wręcz dzwonu - Gerard Lebik, początkowo zdawkowo na ów ton odpowiadający, zostawił trębacza sam na sam z fortepianem, a ten, bardziej uderzając w losowe klawisze niż grając po pewnym czasie ucichł pozostawiając wydźwięk całego występu z zawieszeniu. I byłaby ta wolta pointą znakomitą – gdyby piontą pozostała, jednak muzycy mieli ochotę powiedzieć znacznie więcej. Choć w dalszej części owego „rytuału dźwięku i ciszy” nie brakowało rozwiązań ciekawych, dalszych preparacji instrumentów, operacji na pulsujących i ciągłych tonach elektroniki czy kropli elektroakustycznych zgrzytów, zastanawiałem się jak długo jeszcze VeNN Circles będą w stanie kontynuować podjęty wątek bez uszczerbku dla stworzonej aury? I choć z punktu widzenia kreatywności Lebik i Damasiewicz w mojej opinii wyszli zwycięsko, dojmująca niezdolność zbudowania klamry występu sprawiła, że pozostawił on wrażenie nużącego z lekka przesytu.