Mats Gustafsson w Cafe Kulturalna - krzyczące serce jarla

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
mat.promocyjne

Mats Gustaffson to ma chyba klawe życie. Owszem jest człowiekiem zapracowanym. Nieustannie jeździ po całym świecie z niezliczoną ilością swoich projektów muzycznych i najrozmaitszych składach, ale obecnością koncertową i wydawniczą co najmniej onieśmiela. Każdy z jego występów to wysiłek ogromny, co widzimy na własne oczy, bo trzeba przyznać, że słynny Szwed mieszkający w Austrii, nie tylko gra jak Thor, ale też i dokonuje czynów fizycznie bardzo wyczerpujących. Po koncercie schodzi ze sceny zlany potem, a niekiedy wręcz słania się z wyczerpania, jakby właśnie odbył wojnę ze stworami z Jutenheim.

Choć wykończony, to na jego twarzy ciągle błądzi uśmiech, sugerujący nie lada satysfakcję. Takiej radości po dobrze wykonanej robocie. I w istocie ma się z czego cieszyć, bo niesie ludziom muzykę, której ci pragną jak świeżego powietrza. Ludzie go kochają, a on gra to, co jego wikingowe serce jarla pragnie wykrzyczeć. Udało mu się też sprawić, że swoją muzyką sięga po serca nie tylko rozkochane w swobodnej improwizacji, ale również i te zanurzone w estetyce rockowej. Swoim Fire (the Thing zresztą podobnie) rozpala wielki ogień oczyszczenia. Jak na twórcę niszowego to całkiem daleko poza niszę wyszedł i ilekroć przyjeżdża do Polski, a dzieje się to z niebywałą regularnością, możemy się o tym naocznie przekonywać. Mats ma ofertę na każdy wypadek. Grywa solo, w mniejszych ansamblach i wieloosobowych tworach orkiestrowych. Ostatnio na zaproszenie Cafe Kulturalna przyjechał ze słynnym FIRE! w składzie podstawowym.

Słuchacze stawili się tłumnie wypełniając salę klubową tłumnie na tyle, że powietrze wewnątrz można było krajać nożem, głodni soczystego łojenia z grunge’owym rodowodem w tle i saksofonem w roli głównej. I dostali dokładnie to czego chcieli i za co nie zapłacili ani złotówki, ponieważ   koncert zaplanowany został jako wydarzenie bezpłatne.

Zatem wszystko odbyło się zgodnie z planem i ku radości wszystkich stron i jak zwykle objazdowy sklepić Matsa, z płytami, koszulkami i winylami dopełenił euforyczne rekacje. A ja powiem tylko tyle, że chciałbym, jak przed wieloma laty móc cieszyć się muzyką FIRE!, jej ciężkim, garażowym brzmieniem, oczyszczającą ziarnistością soundu. Być zaskoczonym jego rozmachem i prostotą. Dzisiaj już na takie zaskoczenie jest za późno. Fire!, podobnie jak The Thing, dwa flagowe tria Gustafssona, jedno rockowe drugie bardziej punkowe, kiedy się je usłyszy raz, później wyobraźni nie pobudzają. Nie dają paliwa dla głowy, ani nie wietrzą uszu. Są jak sprawne rockowe bandy, grające to co kiedyś wymysliły i nie szukają za bardzo nowych przestrzeni wyrażania się poprzez muzykę. Ale po co miałby szukać? Prziecież w znacznej mierze to one zapewniają mu, jakby nie patrzeć, klawe życie.