Masecki/Scarlatti: I co? I jajco.

Autor: 
Kajetan Prochyra

W TR Warszawa czeka już klasyczny, czarny fortepian Steinway’a. Obok, ustawione do niego pod kątem prostym stoi rozebrane z obudowy pianino. Przy każdym z instrumentów rozstawiono po dwa, wysokiej klasy mikrofony. Jeszcze jeden ukryty jest nad sceną. W strategicznych miejscach sali rozmieszczono 7 kamer. Wszystko, co za chwilę będzie się działo na scenie zostanie zarejestrowane i wydane na CD i DVD nakładem nowej, ale bardzo dobrze zapowiadającej się oficyny - For Tune Records. Po chwili zza kulis wyłania się  bohater wieczoru, z miejsca witany owacją zgromadzonej publiczności. Oto Marcin Masecki rozpoczyna dekonstrukcję sonat Domenico Scarlattiego.

I co? I jajco. Masecki, podobnie jak podczas występu w Studio im. Witolda Lutosławskiego, imponował pianistyczną wirtuozerią, znajomością materiału wyjściowego i bezkompromisowością w jego interpretacji. Mimo to wciąż trudno mi znaleźć odpowiedź na pytanie: co z tego?

Czy było ciekawie? Tak, zwłaszcza dla tych, którzy Marcina Maseckiego na żywo widzieli po raz pierwszy. Pianista robił miny, tupał głośno nogą - wraz z rozwojem koncertu coraz bardziej się rozkręcał: raz akompaniował sobie pobrzękującymi w kieszeni spodni kluczami, chwilę później ujeżdżał już fortepianowe krzesełko jak kobyłę. Im bliżej końca recitalu, tym jego nogi wędrowały wyżej nad klawiaturę Steinway’a. Czy służyło to muzyce? Mam wątpliwości. Szczególnie, że najpiękniej - a owszem, momentami grał pięknie - było gdy na machanie nogą nie było już czasu ani miejsca.

Siedząca przede mną roześmiana dziewczyna nagrywała fragmenty koncertu na telefon komórkowy. Być może śmiałaby się jeszcze bardziej, gdyby zamiast Maseckiego przy fortepianie siedział Maciej Stuhr? Tak czy siak nastrój w TR Warszawa był raczej kabaretowy czy nawet jajcarski.

Nie znaczy to jednak, że Masecki odstawił chałturę. Także muzycznie działo się w piątkowy wieczór w TR Warszawa wiele. Momenty możliwie wierne oryginałowi przeplatały się z zabawą dynamiką, rytmem, harmonią i rozbiorem kompozycji w chyba w każdej możliwej płaszczyźnie. Najbardziej widoczne było to oczywiście wtedy, gdy utwór rozkładał Masecki na oba instrumenty na raz: szlachetny fortepian, z rodowodem rodziny Steinway’ów i kundelka bez widocznej marki - małe, obnażone z ram pianino. I choć dźwięk fortepianu był technicznie lepszy pod każdym względem, w rękach Maseckiego instrumenty te pełniły równorzędnie ważne role.

Mam duży warsztat, dużą wiedzę, ale nie za bardzo mam pomysł, co z nią robić. I to jest uczucie, które, spodziewam się, będzie mi towarzyszyć przez czas jakiś. Nie wiem czy całe życie. Jest to zdecydowanie coś, co czuję i powraca w różnych stopniach natężenia. - powiedział mi podczas naszego pierwszego spotkania rok temu Marcin Masecki.

Dziś jeszcze bardziej niż przed premierą płyty zespołu Profesjonalizm, Masecki jest gwiazdą niezależnej sceny, jednym z najbardziej cenionych współczesnych pianistów. Jego kunsztu nie podważa chyba nikt.

W jednym z bisów - a wśród euforycznej owacji widowni zliczyć ich tego wieczora nie było sposobu - Marcin dał kolejny popis swych umiejętności, podążając za razem dość wiernie za nastrojem oryginału. Mimo, że nie towarzyszyły temu żadne cyrkowe ekwilibrystyki, publiczność dała się uwieść zwiewności kompozycji i wykonania. Czy w tym celu Masecki rzeczywiście musiał całym sobą włożyć wcześniej Scarlattiego w ten dość ordynarny w swojej dosłowności cudzysłów?

Jakże ucieszyła się zebrana w TR publiczność, gdy po kilkunastu minutach jeden ze słuchaczy opuścił salę trzaskając drzwiami. Wszyscy jakby poczuli się lepiej: oto dowód, że to oni są oświeceni, otwarci, postępowi - awangrardowi...

Czy cokolwiek z tego koncertu wyniknęło oprócz pozornej kontrowersyjności, wynikającej z samej osoby Maseckiego? Być może rejestrację tego wydarzenia obejrzy kilku dyrektorów festiwali. Zobaczą kunszt, oraz poczucie humoru pianisty a do tego niemal spazmatyczną reakcję widowni. Dzięki temu może zamiast zapraszać znów Brada Mehldau’a zaproszą “enfant terrible polskiego jazzu” a kariera Maseckiego wypłynie na wody międzynarodowe. Czy jednak ktoś z obecnych na sali odczuł coś więcej niż nieco cyrkowe zadziwienie i ekscytację bliższą zawodom sportowym niż sztuce? Czy sam dowiedziałem się czegoś nowego o Maseckim, Scaralttim, o muzyce czy o sobie samym? Nie. Ciekawe czy sam Marcin Masecki będzie miał przyjemność z oglądania tego koncertu na DVD.

Przed koncertem Jarosław Polit uchylił rąbek tajemnicy co do planów wydawniczych For Tune Records: między wrześniem a grudniem planowane są premiery pięciu bardzo obiecujących tytułów: Power of the Horns (moim zdaniem najlepszy dziś polski zespół jazzowy), Magnolia Acustic Quartet z gościnnym udziałem Tomka Dąbrowskiego i Macieja Obary, Wojtek Mazolewski & Gonzalez Brothers oraz koncertowy album kwartetu Williama Parkera w ich niedawnego koncertu we Wrocławiu.