Mariusz Bogdanowicz Quartet i RGG Trio feat. Verneri Pohjola – zimowa edycja Festiwalu Jazz Jantar 2015

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
mat organizatora

Nie ma w Trójmieście drugiego miejsca, które dba o fanów szeroko pojętej muzyki jazzowej tak jak robi to klub Żak. Jego flagowy Festiwal Jazz Jantar w edycji 2015 obecny będzie w ich koncertowym kalendarzu zasadniczo przez cały rok – obecnie trwa jego pierwsza, zimowa odsłona, kolejne czekają w maju i tradycyjnie - w listopadzie. Występują – prawie wyłącznie – składy mniej lub bardziej rodzime. W piątek Salę Suwnicową odwiedzili Mariusz Bogdanowicz oraz RGG Trio w towarzystwie Verneri Pohjoli.

Tym „bardziej rodzimym” bandem był rzecz jasna kwartet rodowitego wrzeszczanina Mariusza Bogdanowicza. Dla lidera koncert w Żaku był niejako powrotem do domu z, jak to określił – „emigracji zarobkowej”. Bogdanowicz nie przybył co prawda z Londynu, a ze znacznie bliższego Lublina, niemniej koncert stał się wydarzeniem o rodzinnym, lekko zabarwionym nostalgią charakterze. Stało się tak nie tylko ze względu na obecność silnej reprezentacji rodziny i znajomych kontrabasisty, ale także dzięki scenicznemu debiutowi 13-letniego syna saksofonisty Adama Wendta – Ignacego, który pod czujnym okiem ojca zagrał w dwóch zagranych podczas koncertu utworach. Muzycy czuli się więc jak w domu. Czyli dokładnie tak, jak w gościnych progach klubu Żak czuć się powinni. Muzyka kwartetu nie odstawała zresztą od atmosfery spotkania – była, najprościej ujmując przyjemna. Oparta na jazzie głównego nurtu, znajdowała się pod silnym wpływem muzyki teatralnej (którą zresztą Mariusz Bogdanowicz regularnie komponuje). I chyba ten właśnie aspekt nadał występowi zespołu lekkości i oddechu. Akustyczne kompozycje nie miały może ambicji odkrywania nowych muzycznych światów, ale bynajmniej nie raziły zbytnią konwencjonalnością. Siłą fragmenty takich, jak złożony z materiału napisanego do sztuki Mrożka Emigranici medley, w którym solo i w dialogu z liderem kwartetu wykazał się pianista Miłosz Wośko, była liryczna prostota formy (swoją drogą, ciekawe jakby to zabrzmiało, gdyby autor jednak odważył się zagrać to tak, jak zostało oryginalnie napisane – na solowy kontrabas). Duet piano – kontrabas odpowiadał zresztą za trzon muzyki kwartetu. Na wierzchu plamy dźwięku tworzył i rzeźbił odpowiadający za ozdobniki Adam Wendt, który raz po raz uwalniał swój „power set”, uderzając silnymi abstrakcyjnymi frazami. Bardzo równy (może poza niemrawą wersją „Don’t Explain” Billie Holiday) interesujący występ zakończył efektowną pętlą tematu „Confiteor Song” w którym moc instrumentów dętych wybrzmiała najpełniej. O tym, że rozlegla się burza oklasków, pisać już chyba nie trzeba... 

Dość częstą prakyką przy okazji „domowych” koncertów w Żaku jest to, że publika drugi koncert odpuszcza. Sala Suwnicowa istotnie podczas koncertu RGG Trio mocno się przerzedziła, co wobec jakości artystycznej ich muzyki jest mocno zastanawiające, żeby nie powiedzieć, że nawet trochę przykre. Trio ma już za sobą kilka koncertów w ramach żakowych festiwali, jednak za każdym razem przyjeżdża z innym programem. Podobna pracowitość zapisać należy jak najbardziej na plus, ponieważ RGG w chwili obecnej jest jednym z najciekawiej grających polskich grup łączących improwizowany jazz z muzyką współczesną – i zasadniczo co najmniej od płyty Szymanowski coraz mocniej skłania się ku tej drugiej estetyce. Projekt Contemporary Sonus, który został zaprezentowany wczorajszego wieczoru Łukasz Ojdada, Maciej Garbowski i Krzysztof Gradziuk zakłada kooperację z  dodatkowymi instrumentalistami, którzy mieliby twórczo wpływać na  muzykę tria - tria, które samo w sobie jest tak twórcze, że próba wejścia z nim w równorzędny dialog jest dla każdego muzyka wielkim wyzwaniem. Początkowo w Gdańsku wystąpić miał kwintet, lecz choć saksofonista Kari ”Sonny” Heinilä ostatecznie do nas nie dojechał, i na placu boju został jedynie Verneri Pohjola cel ten został w pewnym sensie osiągnięty. Inspirowany twórczością Oliviera Messiaena koncert z jednej strony zawierał wszystkie najlepsze cechy RGG Trio – była to muzyka wymykająca się wszelkim konwencjom, a przy tym niebywale przejrzysta, wysublimowanie elegancka i pełna szlachetnej dyscypliny.  Zagrana – jak zwykle - z wielkim wyczuciem i precyzją, która każe śledzić każe najmniejsze szarpnięcie struny kontrabasu, szmer perkusjonaliów czy dźwięk pianina. Bo każdy z nich sprawia wrażenie stanowienia ważnej, integralnej części kunsztownej kompozycji, w obrębie której nic nie pojawia się przypadkowo. Tak skrojona muzyka budzi wielki szacunek – i to nie jest jedynie moje osobiste wrażenie, skoro zespół docenili choćby ludzie z słynnej OKeh Records, gdzie za chwilę ukaże się album Aura. Co w takim zestawieniu robił więc fiński trębacz Verneri Pohjola? Zgodnie z założeniem – przełamywał koncepcję tria. Do pewnego momentu udawało mu się wpisywać w konwencję grupy, lecz im dłużej trwał koncert, muzyka coraz silniej skręcała w kierunku, z którego Trio RGG wyewoluowało – to jest europejskiego, z lekka ECM-owskiego jazzu. Kiedy Verneri Pohjola wraz z upływem czasu oswoił się z żakową sceną i jął coraz bardziej eksponować swoje wyraziste frazy, pracowicie skonstruowana struktura uległa pewnemu rozmyciu. Na tych praktykach, które koncert mocno rozciągnęły (w końcowej fazie występu Fin wdał się na przykład w długą, i całkiem efektowną, ale chyba niespecjalnie potrzebną solówkę) ucierpiał nieco artystyczny wyraz występu kwartetu – umiejętne zawieszenie głosu zawsze pozostawia silniejsze wrażenie, niemniej na dobrą monetę trzeba przyjąć to, że usłyszeliśmy więcej muzyki w świetnym przecież wykonaniu. Wieczór zakończył się grubo po 23, ale przecież w piątek można sobie na to pozwolić.