Marcin Masecki - profesjonalizm w "Placu Zabaw"

Autor: 
Piotr Jagielski

„Jest to pierwszy projekt, który skomponowałem. Jest to pierwszy raz, kiedy musiałem i chciałem to zrobić - kiedy siadłem nad białą kartką papieru i musiałem coś wymyślić. Wcześniej w dużej mierze opierałem rozmaite działania o improwizację i aranżację […] Tutaj musiałem od A do Z wszystko ogarnąć, wymyślić ludzi, powiedzieć im, co zagrać i jak zagrać - w ten sposób był to przełomowy projekt” – opowiadał o swoim najnowszym projekcie, Profesjonalizmie, w rozmowie z Kajetanem Prochyrą dla jazzarium, pianista Marcin Masecki. Nie wiem, czy można z łatwością mówić o przełomowości tego projektu w ramach innych niż subiektywne doświadczenia Maseckiego, ale z pewnością jest to głos więcej niż ciekawy. Głos w kwestii improwizowanej muzyki, formy i granic wolności muzycznej. Te wszystkie tematy zostały podniesione w piątkowy wieczór, gdy Masecki ze swoim sekstetem wystąpił w plenerowej atmosferze Placu Zabaw.

I od samego początku wiadomo było, że nie biorą zakładników. Zespół grał z polotem i ogromną siłą, zgrabnie pracując wewnątrz formy, szykując się do rozsadzenia jej od wewnątrz. Ryzyko – to słowo, które wydaje mi się, najcelniej określa twórczość warszawskiego pianisty; zamiast litery „P” namalowanej na boku swojego pianina, figurować powinna litera „R”. Z każdym kolejnym podejściem do klawiatury, z każdą kolejną płytą, Masecki wydaje się podważać swoje poprzednie dokonania. Stale parodiując style muzyczne, zabarwia swoje kompozycje humorystycznie. I tak: gdy zespół gra ciężkie, nieco bluesowe tematy, pianista wtyka w wolne szczeliny frazy rodem z saloonów. Ale nawet nie ma za bardzo czasu, żeby pokontemplować sobie w spokoju ducha te metamorfozy, ponieważ muzycy zostawili je już daleko, daleko za sobą i nawet nie oglądają się wstecz, żeby się im przyjrzeć. Chwilę później zespół gra już dixie, muzykę marszową, free jazz, cokolwiek…

Pod palcami Maseckiego i pod jego „batutą” rzeczy najpierw pojawiają się, by zaraz obrócić się w swoje przeciwieństwo i ostatecznie zanegować same siebie. Bardzo to cenna umiejętność pana Marcina, który w dodatku wydaje się jej świadomy i umiejętnie nią dysponuje. Muzyka pod znakiem Profesjonalizmu jest niewątpliwie muzyką żywą – nie wyczerpuje się w jałowości powtarzanych harmonii; miast tego śmiało operuje dysonansami, eksperymentuje rytmicznie i przede wszystkim – pracuje nad (czy może „z”) przypadkiem.

Jak opowiadał sam muzyk: „jest też kilka takich momentów, kiedy próbujemy odtworzyć w zespole pomyłkę, czyli próbujemy się wszyscy jak gdyby tak samo pomylić i potem tak samo złapać dalej. Rozszczepialiśmy na czynniki pierwsze co to jest pomyłka - że jak zagrasz źle dźwięk, to od razu się ściszasz i potem szybko go powtarzasz troszeczkę głośniej, żeby nadrobić. Tak działa mózg, że próbujesz wytrzeć tamto, co się przed chwilą wydarzyło. Próbowaliśmy wspólnie grać w ten sposób. Generalnie używanie estetyki niedokończonego czegoś, źle zagranego, czy pomyłki, niestroju czy używanie tych dźwięków w sposób bardzo świadomy.”

Największą zaletą tego rodzaju podejścia do tematu, jest możliwość zaistnienia sytuacji, w której próbując śledzić Maseckiego i jego grę, nie jest się w stanie przewidzieć co stanie się za moment. Co teraz, co będzie następne - a jak wydaje się, że się wie, to się źle wydaje.

Słowem-kluczem dla mnie w tej konfiguracji jest afirmowany przez pianistę „przypadek”, który skrupulatnie włączony został w obręb kompozycji. Tak też Masecki wydaje się włączać w swoje muzyczne światy każdy chyba dźwięk, niezależnie od jego pochodzenia.