Lublin Jazz Festival: Angles 9 - muzyka potężna

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
Paweł Owczarczyk

Po koncercie Angles 10 podczas tegorocznej edycji festiwalu w Saalfelden zastanawiałem się czy długo trzeba będzie czekać, aż ta wyśmienita formacja zawita do Polski i kto okaże się tym odważnym i zaprosi ten bądź co bądź duży i w Polsce raczej bardzo mało znany zespół. Okazało się, odważny się znalazł i wcale nie trzeba było specjalnie nadwyrężać swojej cierpliwości. I tak Angles 9 do nas dojechał, by otworzyć 5 Lublin Jazz Festival.

I nie będę ukrywał, że jak dla mnie to był znakomity mikołajkowy prezent. Tak go traktuję, pomimo, że występ szwedzkiego bandu miał miejsce w wigilię Mikołajków. To jednak nie ważne. Ważne, że formacja dowodzona przez Martina Kuchena stanęła na deskach Sali widowiskowej, pięknie odremontowanego Centrum Kultury w Lublinie i zagrała najzwyczajniej w świecie znakomity koncert. Taki koncert jakiego się spodziewałem i taki jaki chciałem usłyszeć.

Co więcej koncert nie odwołujący się do intelektu, nie zapraszający słuchaczy do analiz struktury kompozycji, ani stopnia złożoności improwizatorskich partii, ale przemawiający wprost do serc. Muzyka Angles, niezależnie od tego w jakim składzie występuje, ośmio, dziewięcio czy dziesięcioosobowym, składa się z elementów prostych, z tematów chwytliwych, czasem mocno ocierających się o muzykę bałkańską, hiszpańską, czy afrykańską, z formuł nieskomplikowanych i niewydumanych narracji. To muzyka, która płynie, daje czas i członkom zespołu, żeby mogli w niej się dobrze poczuć i słuchaczom, żeby mieli szansę się dać jej ponieść.

W znacznej mierze określa ją groove. Klarowności przydaje jasny podział na partie zbiorowe i na improwizacje solistów. Urzeka fakt, że muzycy nie są wpatrzeni w nuty, ale grają śmiało zwróceni w stronę słuchaczy. Zresztą, a jakie nuty mieliby patrzeć, skoro sam Martin Kuchen unika zapisywania kompozycji przeznaczonych dla Angles, wymuszając niejako na muzykach, aby zapamiętywali ważne konstrukcyjnie fragmenty. Czyżby powrót do znanego z wczesnej młodości jazzu tzw. i dziś już raczej niespotykany często head arrangement? Może i tak, ale to ma znaczenie dalszoplanowe.

Angles brzmi jakby najważniejszym elementem w muzyce była jej wspólnotowość i ta, która bije ze sceny, istniejąca pomiędzy muzykami i ta, do jakiej namawiana jest, skądinąd bardzo skutecznie publiczność. Nie wiem jak temu poczuciu wspólnoty można nie ulec, jak nie podziwiać świetnych trębaczy Magnusa Broo i Gorana Kejfesa i nie mniej świetnego barytonisty i sopranisty Eirika Hegdala, że o Kuchenie nie wspomnę. Jak nie otworzyć w podziwie oczu słysząc piorunujących improwizacji puzonisty Matsa Äleklinta, jak nie dać się ponieść pulsowi sekcji rytmicznej tu wzbogaconej oszczędną, ale sugestywną grą Mattiasa Ståhla. Muzyka Angles taka jak tytuł utworu, któym często zdarza im się kończyć koncerty "Every Woman Is A Tree" - prosta, pełna rozmachu i w swojej prostocie potężna. Nie tylko brzmieniem, ale także ładunkiem emocji i oby nigdy nie stała inna.