Lean Left w warszawskim Powiększeniu czyli krzyk konwencjonalny

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Lean Left – formacja , która doczekała się miana supergrupy. Na takie określenie dzisiaj jest dość łatwo zapracować. Prawdą jest jednak także, że jeśli w artystycznym projekcie krzyżują się ludzie z The Ex – kultowej, holenderskiej formacji o punkowym rodowodzie i późniejszej noisowej codzienności, Ken Vandermark jedna z czołowych figur w świecie jazzu oraz dodatkowo pewnie jednen z najciekawszych młodych europejskich perkusistów, Norweg, Paal Nielsen-Love to, jeśli nawet zechcemy uniknąć górnolotnych określeń, to i tak w jakiś sposób wyjątkowość sytuacji trzeba będzie podkreślić.

Nie jest jednak wcale najważniejsze, jaką skonstruujemy zespołowi Lean Left etykietkę. Kluczowe wydaje się bardziej czy jesteśmy poradzić sobie z ocenami jego muzycznej propozycji, tak aby etykietka nie zaczęła stanowić przeszkody. Reakcje publiczności w sobotni wieczór 17 września w klubie powiększenie, wyraźnie pokazały, że muzyka grupy się podoba, że wysyłany ze sceny komunikat trafia do właściwych ludzi i wywołuje stosowne emocje. I w tym miejscu relacjonowanie występu należałoby zakończyć, kwitując całość krótkim - było super!

Można jednak także pokusić się o przyjrzenie się muzyce, którą Lean Left w całej swojej kultowości ze sobą przynosi. I tu wyobrażam sobie, że undergroundowo-punkowo-noisowa perspektywa, zwłaszcza młodszych słuchaczy, skutkować będzie opiniami, że oto mamy tu do czynienia z ogromną muzykalnością wszystkich członków grupy, a klarnetowe figury oraz twarde tenorowe riffy Vandermarka stapiają razem z nieortodoksyjnymi dźwiękami gitar w fascynujący gwałtownością przekaz emocjonalny. To wszystko zaś szybuje w powietrze na skrzydłach wybitnego akompaniamentu perkusisty, który znalazł sposób, aby nowatorsko wykreślić część wspólną pomiędzy estetyką rockowej siły i jazzowej intensywności.

Gdy jednak spoglądać na sobotni koncert będzie ktoś pamiętający punk od czasów jego powstania, noise nie jako wynalazek ostatnich kilku lat, ale eksperyment z długim rodowodem i ważkimi historycznymi rejestracjami, i w końcu jazz nie tylko jako zbiór przedęć mylnie utożsamiany z muzyczną wolnością,  to nowatorstwo Lean Left już takie oczywiste nie będzie.  Dla mnie w tej formacji szczególnie interesujący był udział Kena Vandermarka. Imponuje mi jego aktywność, zadziwia stylistyczna rozpiętość działań i to kolosalne niestrudzenie wydawnicze, które czasem jawi mi się jak niedająca się pohamować potrzeba udokumentowania każdego włożenia saksofonu do ust. Martwi zaś, że niezależnie od tego w jakim projekcie bierze udział to coraz trudniej mi uwierzyć w usłyszane dźwięki i płynący z nich przekaz.

Muzyka Lean Left jest rodzajem zaplanowanej emocji, bardzo głośnej, ale wcale nie żywiołowej. Hałaśliwej, ale nie prowokującej. Owszem, wywołuje motoryczne kiwanie się głowy, ale bardziej w wyniku otępienia niż poruszenia. Ta muzyka, choć poszerzona o brzmienie saksofonu, co w przypadku rockowej części supergrupy nie jest nowinką, wcale nie cechuje się brzmieniowym rozmachem, ani też intersującą kolorystyką. Gorzej, odbieram ją jako duszny, jednostajny krzyk ludzi którzy wcale nie chcą krzyczeć, albo nie mają o czym krzyczeć, albo co najgorsze krzyczą konwencjonalnie. I tak naprawdę jest im wszystko jedno jaką konwencję przyjmą. Jest bardzo możliwe, że nie potrafię rozpoznać twórczych intencji ani The Ex, ani Kena Vandermarka, ani Paala Nilesena-Love’a, ale tak naprawdę łapię się na tym, że chyba nie bardzo chcę wzbudzać w sobie takie chęci.