Laboratorium Jima Blacka w Jazzarium Cafe

Autor: 
Kajetan Prochyra
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Obserwując Jima Blacka, zarówno to jak i co gra, ale też jak mówi, jak się zachowuje, można dowiedzieć się wiele o atmosferze nowojorskiej sceny - dlaczego tak często w kontekście jazzowej sceny pojawia się słowo community - wspólnota.

Wczorajszy koncert w Jazzarium Cafe skierowany był, przynajmniej w założeniu, do uczestników warsztatów You Me - młodych muzyków polskiej sceny improwizowanej, którzy pod opieką profesorów nowojorskiej szkoły SIM (School of Improvisational Music) rozwijają swoje zdolności kreatywnego podejścia do muzyki. Obok dyrektora SIM, trębacza Ralpha Alessi’ego, kontrabasisty Marka Heliasa i piansity Matta Mitchella z Brooklynu do Warszawy przyjechał także perkusista Jim Black.

Black bierze czynny udział w życiu improwizowanej sceny Nowego Jorku od przeszło dwóch dekad. Wystarczy jednak spojrzeć na jego ostatnie projekty, by zrozumieć z jak różnorodnym, wszędobylskim twórcą mamy do czynienia: AlasNoAxis - autorski rockowo-improwizujący zespół perkusisty z Chrisem Speedem (ts), Hilmarem Jenssonem (g) i Skuli Sverrissonem (bas), BB&C - trio free z Timem Bernem i Nelsem Clinem czy Mischief & Mayhem - kwartet pod wodzą skrzypaczki Jenny Scheinman.

Koncert otworzył Black improwizacją, którą możnaby uznać za kwintesencję tego, co zwykli robić profesorowie SIMu podczas swoich warsztatów: granice muzyki są tylko w twojej głowie. Black rozpostarł w mgnieniu oka paletę praktycznie niekończących się barw i brzmień, jakie wydobyć można z zestawu perkusyjnego: membrany uderzał dłońmi, pałkami - czasem zakończonymi kauczukową piłką, która pocierana o bęben przywodziła skojarzenia z hardcore’ową metalową gitarą elektryczną; kiedy indziej opierał pałeczkę o ramę werbla i pocierał ją smyczkiem. Zaraz potem to pałki poszły w odstawkę a na perkusji Black położył kilka małych pozytywek - jednocześnie uderzając nimi o bębny palcem pocierał blaszki zabawek. Metalowe grzechotki, miotełki, smyczkiem pocierane talerze, miski czy nawet klinkierowa ściana Jazzarium Cafe... Wymienianie wszystkich przyrządów i technik, jakie w tym jednym utworze wykorzystał Black mogłoby zająć więcej czasu niż sam utwór.
“Kompozycja” - jak żartował Black - nosiła zatytułowana jest: “O mój Boże, jestem tu kompletnie sam i znikąd nie przyjdzie pomoc”, funkcjonująca także pod alternatywnymi nazwami jak: “Skrycie nienawidzę grać solowych koncertów, chyba, że odbywają się w Monte Carlo a ja staję się dzięki nim nieprzyzwoicie bogaty i zajadam się pizzą” lub “Nie jestem Joey Baron”...

Taki żartobliwy nastrój utrzymywał się przez cały koncert. Black wykonał jeszcze swoją interpretację utworu "For Big Sid" Maxa Roacha oraz wariację "Szopska salad on holiday makeover in Brooklyn". Po każdej improwizacji Black pytał: “Any requests?” - aż chciało się przywołać i “Amadeusza” i odpowiedzieć “Zagraj jak Salieri”. Mimo mistrzowskiego poziomu, Black nagrywał na dyktafon cały swój koncert, bo jak stwierdził: człowiek uczy się przez całe życie.

Nie sposób chyba przypisywać wczorajszemu koncertowi Blacka w Jazzarium Cafe szczególnej intelektualnej czy artystycznej głębi, mógł on na wielu słuchaczach zrobić ogromne wrażenie - otworzyć uszy na muzykę. Nieczęsto usłyszeć można taką muzykę i takie do niej podejście. Po kilku chwilach z Blackiem słychać wyraźnie jak wiele różnorakich dźwięków, brzmień, stylistyk czy gatunków płynie w jego żyłach. Nic nie jest w stanie powstrzymać go przed ich uwolnieniem - w jak najlepszej postaci. Jednocześnie doskonale wiemy, że to, co najlepsze w jego grze słyszymy w relacjach z innymi muzykami, z którymi współpracuje. Cenna to lekcja grania, i słuchania - nie tylko muzyki.