Laboratorium 3 - JazzPlaysEurope - Jazztopad 2011

Autor: 
Eunika Nowakowska

Najlepsi z najlepszych w Europie. W niedzielę pokazali jazzowi, gdzie jego miejsce. Bo nie jest już tylko produktem importowanym zza oceanu, chętnie  imitowanym przez mieszkańców Starego Kontynentu. Wrósł w europejski korzeń i czerpiąc jego życiodajne soki zmienił się nie do poznania.  A owoce dojrzałe pod wielojęzycznym słońcem, przy zasobnych w multikulturowe sole mineralne glebach muszą być nad wyraz indywidualne,  imponujące kształtem, kolorem… i zaskakujące smakiem.

W projekcie wzięło udział siedmiu wybranych instrumentalistów z Holandii, Niemiec, Francji, Belgii, Słowacji, Luksemburga i Polski. Koncert we Wrocławskiej Filharmonii był ich ostatnim na trasie, prezentującej materiał wyprodukowany w ciągu 3 dni podczas wspólnych prób w Amsterdamie.

Na wstępie wgryźliśmy się w słowacką koncepcję chaosu. Lawina dźwięków wyrzucanych z imponującą prędkością z saksofonu kompozytora nie była obliczona na percepcję przeciętnego słuchacza. A niestety, poza wielkoformatowym solo autora ciekawa, ale lekko przekombinowana kompozycja Radovana Tariski niewiele już zdołała pomieścić.  Na szczęście Słowak wykorzystał okazję rehabilitacji na końcu koncertu. W bisie dał pograć reszcie zespołu w harmonijnie poskładanej kompozycji.

…Ale zanim o bisie, koniecznie o Claire Bellamy!

W kategorii młodych kompozytorów palmę pierwszeństwa przyznałabym (zapewne większością głosów z sali) właśnie francuskiej kontrabasistce. Za nieograniczoną inwencję, która w  melodyjnych „Strangers in a box”   pozwoliła wtrącić jaskrawy wycinek romsko bałkańskiego folkloru.

Po tytule projektu spodziewałam się takich niespodzianek więcej, ale nie mogę powiedzieć, że czuję się zawiedziona. Zaskoczona bardzo pozytywnie innym spojrzeniem na temat współczesnej europejskości.

Na przykład w „Empty” Christiana Mendozy, gdzie blues w wykonaniu kontrabasu otacza industrialny, ale bardzo kojący, regularny jak tryby maszyny deszcz odgłosów  z preparowanego fortepianu. Długie, proste dźwięki sekcji dętej przy umiejętnym operowaniu obsadą pierwszego planu (a to blues górą, a to imitacja realnego świata hydruliki w swej naturalnej melodyjności za pomocą klawiatury i strun) w zupełności do szczęścia wystarczyły.

Koncert w całości prowadził, raz po raz wychylający się zza perkusji  z nazwiskiem kompozytora i nazwą utworu Michał Bryndal.

Nasz reprezentant, przedstawiając skład całego zespołu nie ośmielił się wymienić własnego nazwiska. Świadoma, czy nie - skromność absolutnie bezpodstawna. Michał tego wieczora  reprezentował Polaków w  jak najlepszym stylu.

Niepomiernie trudno wśród znakomitości na scenie wyróżnić najlepszy warsztat instrumentalny- bo jak tuporównywać doskonałego w swym fachu 

Jaspera Stadhoudersa wypłakującego najpiękniejsze brzmienia z gitary i Johna Denisa cudownie operującego dynamiką w forsownych solówkach na trąbce? Jak opisać głęboko aromatyczny dźwięk saksofonu tenorowego w zestawieniu z miodowo gęstymi i bursztynowo przejrzystymi solówkami fortepianu? Chirurgiczną precyzję, świadomość instrumentu, niebywałą ekspresję… Miał to każdy z młodych jazzmanów na scenie Laboratiorium 3.

Ale to nieokiełznana kreatywność sprawia, że ku radosnemu zdumieniu słuchaczy jazz w Europie ma się całkiem nieźle, zostając  tam, gdzie jego miejsce- w Laboratorium.