Krakowska jesień Jazzowa 2014: Perch Hen Brock & Rain

Autor: 
Bartosz Adamczak
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne
Festiwal Krakowska Jesień Jazzowa wkroczył w swoją ostatnią, najbardziej intensywną fazę. Koncertowy maraton rozpoczął się koncertem Perch Hen Brock & Rain czyli Ab Baars oraz Ig Henneman reprezentający poczciwy Stary Kontynent, Ingrid Laubrock (od lat po drugiej stronie Atlantyku) oraz Tom Rainey reprezentujacy Nowy Świat a konkretniej Nowy Jork.  Oczywiście improwizowany świat to świat mały i artyści skrzyżowali swoje ścieżki już wcześniej ale w takim składzie spotkali się zaledwie tydzień temu. 
 
Ostrzyłem sobie zęby na ten koncert z kilku powodów o których za chwilę. Zadowolony z uczestnictwa jest bardzo, jchoć z powodów innych, ale po kolei. Ab Baars zagrał bardzo ciekawie ledwie miesiąc wcześniej w duecie ze Zlatko Kaucicem, po jego powrocie można było sobie obiecywać więcej saksofonowego szaleństwa. Ig Henneman jest liderką znakomitego sekstetu  - gorąco polecam płytę “Cut a Caper” z 2011 roku która ukazuję ją jako znakomitą kompozytorkę jak solistkę – na koncercie dźwięk altówki schował się niestety z tyłu, przez większość czasu stanowiąc zaledwie muzyczne tło dla gry innych, na szczęscię z pewnymi wyjątkami. Ingrid Laubrock zagrała znakomicie w partiach duetowych z bębnami, ale już współpraca z drugim instrumentem dętym nie zawsze była tak intuicyjna. Widać było, że ten skład się tak na prawdę dopiero poznaje I “dociera” na trasie – takie ryzyko jest wpisane w naturę tej muzyki. Czy to oznacza, że to był nieudany koncert? Ależ skąd!
 
Wieczór obiftował w momenty, które przypominały za co kochamy muzykę improwizowaną. Za fantazję, za zaskoczenie, niespodzianki, za kreatywność, za te perłowe chwile kiedy splątane równoległe rzeczywistości muzyczne nagle tworzą idelną całość. I takich dźwiękowych perełek było sporo a często okazywało się, że w muzyce mniej może znaczyć więcej. W drugim secie Ig zagrała drapieżnie solo które łaczyło surowość farmerskiego bluesa z harmonicznym pazurem muzyki współczesnej.  Piękna jak słońce harmonia pojawia się w trakcie jednej muzycznych medytacji gdzie dwa instrumenty dęte oraz altówka wymieniają się między sobą dźwiękami akordu przywołując z jednej strony na myśl radosne afrykańskie harmonie, z drugiej minimalizm spod znaku Terry'ego Riley'a. Polifoniczna gra Ingrid na saksofonie bez ustnika (cudowne dźwięki). Ab Baars kontrolujący najmniejszy szmer wydobywający się z klarnetu. Drapieżne, dynamiczne duo sax (Ingrid) – bębny. 
 
No I właśnie – bębny. Tom Rainey zagrał koncert w kwartecie, a mógłby zagrać sam. Pełna kontrola dynamiki, swoboda ekpresji, pomysłowość. Dawno nie słyszałem tak fantastycznego występu perkusisty, tak kreatywnej a jednocześnie przystępnej i muzykalnej gry – bez stałego metrum a jednocześnie z pulsem niemal tanecznym, wypełnionej echami i free i  swingu, ale też funky, muzyki marszowej czy latynoskiej fiesty. Do muzycznych celów został zaadopotowany kieliszek wina oraz szklanka na piwo. Okazało się też, że zamiast używać drewnianych/plastikowych/metalowych pałek, na perkusji można też grać ...dwiema kartkami papieru. Czysta radość tworzenia.
 
I taki to własnie był koncert. Niedoskonały, ale jednak wyśmienity. Maraton koncertowy Krakowskiej Jesieni został rozpoczęty. Brotzmann już też za nami a jeszcze dzisiaj KAZE.