Krakowska Jesień Jazzowa 2014 - Barry Guy & Ken Vandermark - first meeting

Autor: 
Bartosz Adamczak
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Dobiega powoli końca festiwalowa jesień jazzowa, w niedzielę dobiegła końca jej krakowska, 9ta już odsłona. O wieczorze piątkowym napisał dla Państwa Maciej Karłowski, mi przypada przyjemność przybliżyć wydarzenia dwóch ostatnich weekendowych dni festiwalu.

Sobotni koncert był znamienny z kilku powodów. Oto spotkanie dwóch niewątpliwie wybitnych przedstawicieli świata muzyki improwizowanej. Dodatkowo ich pierwsze spotkanie w duecie (choć razem już grali – vide płyta nagra w trio z Markiem Sandersem).  Barry Guy i Ken Vandermark, na jakiejkolwiek scenie na świecie - byłby to koncert wart uwagi. Ale na scenie krakowskiej Alchemii to spotkanie nabiera ciężaru szczególnego bo znaczenie tych artystów dla historii tego festiwalu jest nie do przeceniania.

To od tygodniowej rezydencji Vandermark V (rok 2004 – to już 10 lat!) rozpoczęła się free-jazzowa przygoda alchemicznej publicznośći. Ken gościł od tego czasu w Alchemii niezliczoną ilość razy, z niezliczoną ilością projektów, z których przypomnieć należy potężny Resonance – 10-osobowy ensemble, który powstał jako festiwalowy projekt specjalny a tymczasem wydał już kilka płyt i zagrał dziesiątki koncertów. Wiele z tych „alchemicznych” koncertów Kena zostało udokumentowanych przez dyrektora festiwalu i Not Two Records – Marka Winiarskiego, do najbardziej szalonych projektów wydawniczych należą na pewno monumentalne boksy „Alchemia” Vandermark 5 (12 cd) jak i „Resonance” (10 cd).

Historia relacji z festiwalem i Alchemią Barry’ego Guy’a jest krótsza ale nie mniej intensywna. Pierwsza wizyta była skromna, ale jakże piekna – trio Aurora (Augusti Fernandez i Ramon Lopez) oraz duet małżeński z Maya Homburger. Już rok później Barry przyjechał do Krakowa na dłużej z ze swoją New Orchestra i przyjazd był na tyle udany, że orkiestra donas powróciła (dźwiękowa dokumentacja zawarta na wielopłytowych wydawnictwach „Mad Dogs” i świeżutkim „Mad Dogs on the loose”).  Rezydencja Blue Shroud Band dopiero za nami, świeżo w pamięci.

W grze duetu słyszalny był szczególny ciężar emocjonalny tej sytuacji. Muzyka była intensywna, gęsta, pełna energii i zaangażowania. Dla mnie osobiście szczególnie udanie wybrzmiały duety, w których Ken sięgnął po saksofon barytonowy – w pierwszym rozmruczany, rozwibrowany, w drugim ostry, mocno zrytmizowany (w muzyce Kena zawsze przecież wyraźne były echa muzyki rockowej czy funky). W drugim secie pojawia się też piekny lyriczny duet z klarnetem (odrobina muzycznego wyciszenia z egzotycznie, medytacyjnie brzmiącym kontrabasem, na którym Barry gra pałkami perkusyjnymi).

 

Dobry humor i pozytywna energia towarzyszyły i muzykom (pełni energii mimo wyraźnego zmęczenia) jak i publiczności, której muzycy podarowali rownież po jednej improwizacji solowej. Kontrabas w rękach Barry’ego staje się instrumentem o stu twarzach – krystaliczy ton obok dzikości improwizacji, perkusyjne preparacje (metalowy pręt który, szarpany, nabiera funkcji specyficznego wahadła), współgra w jego grze klasyczna koncepcja „piękna” z brutalizmen tonu brudnego, poszarpanego.

Solo Kena rozpoczęte melodyjnie, niemal soulowo, nabierało z każdym tchem coraz więcej żarliwości, aylerowskiej ekpresji, w której ukrywa się jednak sytuacja niezwykle intymna, bardzo osobista – Ken podczas koncertu dziękował krakowskiej Alchemii, publiczności, Markowi Winiarskiemu, „Laruence” (Wawrzyniec Makinia) i wszystkim tym, za sprawą których mógł wielokrotnie do Polski wracać.  Ale dźwieki zagrane przez obu panów były podziękowaniem o wiele dobitniejszym.

W opini kolegów z pierwszej ławki na widowni, był to jeden z najlepszych koncertów festiwalu. Osobiście nie byłbym aż tak entuzjastyczny, choć koncert był bardzo dobry a set drugi - znakomity. Nie mogę się oprzec wrażeniu, że Vandermark brzmi o wiele lepiej w sytacjach z wyraźniejszym jazzowym korzeniem, o mocniejszym rytmicznym osadzeniu. Uwaga to tak na prawdę marginalna w kontekście tego wieczoru, echo moich własnych zachwytów nad takimi zespołami jak Vandermark V, DKV czy Vandermark – Nilssen-Love Duo. 

Relacje chciałbym jednak zakończyć w nieco innym tonie – muzycy dziękowali na scenie, ja, jako że dziś przypada amerykańskie Święto Dziękczynienia (przypadek?), chciałbym bardzo skromnie podziękować za emocje i dźwieki, i rozmowy tegoż wieczora, tego tygodnia ale też i wszystkich lat poprzednich muzykom, osobom zaangażowanym w organizację Festiwalu i wszystkim przybyłym w tym czasie na koncerty do krakowskiej Alchemii.