Kolektywna improwizacja swobodna – Rafał Mazur, Dominik Strycharski w Pardon To Tu

Autor: 
Beata Wach

Koncerty Dominika Strycharskiego, muzyka-flecisty, zawsze wywołują emocje. Jego kipiąca muzyczna wyobraźnia, nieokiełznany temperament i ciekawość innych muzyków, tego, co tworzą i co stworzyć mogliby z nim wspólnie, gwarantują za każdym razem odkrywanie nowych przestrzeni. Ale to, czego byliśmy świadkami w Pardon, To Tu w minioną środę, chyba przerosło nasze oczekiwania. To był Strycharski razy dwa, Strycharski zwielokrotniony. O kogo? Rafała Mazura, muzyka – filozofa, który tego nadprzyrodzonego cudu dokonał wyczarowując dźwięki na akustycznej gitarze basowej. Byli jednym.

Co ciekawe, muzycy znają się od lat, ale nigdy nie zdarzyło się by zagrali razem. I gdyby Strycharski o tym nie wspomniał ze sceny, nikt, kto słuchał koncertu, nie miałby o tym pojęcia. Nie mógłby mieć, bo ta dwójka muzyków była jak jedna maszyna, w której wszystko grało i wszystko idealnie pasowało. Żadnych fałszywych tonów, prywatnych ucieczek i chęci grania pierwszych skrzypiec. To już nawet nie harmonia była, ale jedność. Narracja toczyła się płynnie, naturalnie. Frazy były przejmowane z lekkością i natychmiast, jakby jeden w głowie drugiego siedział i w myślach czytał. Dokoła było gorąco, pot z czoła muzyków spływał, ale nawet i to tylko pretekstem było do muzycznego ich dialogu. Była ekspresja, była siła. Moc była!

Aby dolać oliwy, jakby tej jeszcze było mało, do tego improwizowanego ognia, Dominik Strycharski zaprosił na scenę Wacława Zimpla, klarnecistę znanego z kwartetu Hera. Dwa „dęciaki” po dwóch stronach, po środku akustyczna gitara basowa. I się zaczęło! „Dęciaki” na dwa głosy swoje, gitara basowa solo swoje. I tak na przemian, jak w tańcu. Raz oni, raz on, raz oni, raz on, zmagali się w szale własnej improwizacji, by w finale połączyć się w jedno, gdzie już nic poza złączeniem znaczenia nie miało. Znowu byli jednym nasyconym, wielobarwnym brzmieniem. Jak? Wie ten kto był, a ten kto nie był, ten kiep. Po prostu.