Kierunek: Próżnia - Peter Evans Quintet w Pardon, To Tu

Autor: 
Kajetan Prochyra
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Zgubisz się już w pierwszym jego zdaniu, gdy ten wygłasza monolog długi na co najmniej 8 kartek - a jego oddech się nie kończy. Dopiero po chwili przypominasz sobie ze przecież to duet z pianista, w którym nie do końca jasne jest kto jest czyim cieniem. Bo Evans gra na swej trąbce fortepianowe pasaże. Duetowi towarzyszy dość dyskretnie elektronika - aż tu nagle aktywuje się sekcja rytmiczna grając to, co Jim Black lubi najbardziej - czyli wszystko. W czwartowy wieczór w klubie Pardon, To Tu wystąpił Peter Evans Quintet!

Na Jazzarium często używamy określeń takich jak „najważniejszy”, „jeden z najbardziej kreatywnych”, „mający własny muzyczny język”. Jednak gdy przychodzi pisać o muzyku takim jak Peter Evans, należałoby chyba wybrać się do dworcowych bookinistów by zaczerpnąć trochę nowego słownika. W Pardon, To Tu mieliśmy okazję zobaczyć go już po raz drugi -  i znów swoją grą i wyobraźnią pokazał, że trudno znaleźć dla niego miarę. A przecież to tylko mały fragment jego muzycznego świata.

Peter Evans to Mostly Other People Do the Killing (z którymi ostatnio nagrał na nowo materiał stworzony przez Milesa Davisa na płycie „Kind of Blue”). To także solista, leader własnego kwartetu, kwintetu, współpracownik takich artystów jak Peter Brotzmann, Barry Guy, John Zorn, Mats Gustafsson, Evan Parker i jego Electro-Acoustic Ensemble, Agusti Fernandez, czy Axel Dörner. A przecież lwią część swego życia poświecił na studiowanie muzyki klasycznej. Do dziś jest członkiem International Contemporary Ensemble (ICE), z którą wykonuje muzykę XX wieku. Na trąbce piccolo wykonuje zaś muzykę barokową. Ten szeroki horyzont daje młodemu trębaczowi pewność, która bije od niego ze sceny - nawet gdy wydarzają się na niej tak, na pozór nieprzewidywalna muzyka jak czwartkowy koncert jego kwintetu w Pardon, To Tu.

Mamy dla Was bardzo dużo muzyki, wiec mam nadzieje, że Wasze głowy nie eksplodują. Choć nie. Właściwie to chciałbym by eksplodowały - powiedział na powitanie Peter Evans. I choć obyło się bez krwi na parkiecie, wielu z nas, a na pewno piszącemu te słowa, koncert ten otworzył on w głowie parę nowych muzycznych klapek.

Długie muzyczne formy najbardziej zdawały się być podobne do tańca współczesnego, w którym jeden tancerz oddaje ruch drugiemu, gdzie złożona forma zmienia się na skutek interwencji któregoś z członków zespołu w zupełnie nową jakość. Muzyczne przyzwyczajenia i oczekiwania członkowie kwintetu traktowali z delikatnością, równą tej, z jaką wprawny zbieracz metalu obchodzi się z puszką po Coca-Coli.

Akustyczne instrumenty sprzężone były z elektroniką Sama Pluty, który ze smakiem modulował ich brzmienia. To była muzyka pełna pasji - do grania, improwizowania, szukania nowych dróg. I aż trudno uwierzyć, że pretekstem dla niej były gęsto zapisane partytury.

Współbrzmienie, naprzemienność ról, wielowymiarowość wzajemnych muzycznych relacji okazały się być jedynie narzędziami, wypracowanymi w pierwszej połowie koncertu, do tego by w całej krasie wybrzmieć w półgodzinnej suicie dedykowanej Alice Coltrane. Utwór rozpoczął przeciągały dron. Muzyka kwintetu z kipiącej energią staje się nagle, oszczędna i kontemplatywna. Z upływem czasu zdaje się jakbyśmy powiększali muzyczny świat pod mikroskopem, wjeżdżając głębiej w strukturę hipnotycznego tonu odkrywali złożoność jego struktury. Przysłuchujemy się więc komórkowemu życiu tego złożonego muzycznego organizmu. A podróż ta zwieńczona zostaje 13-sto minutowym finałem!

"Destination: Void" - kierunek próżnia - taki tytuł nosi nowy album kwintetu Petera Evansa, którego europejska trasa promocyjna zakończyła się w Pardon, To Tu. I nie da się odmówić mu zasadności: próżnia, która wsysa w siebie tyle muzyki, ile może pomieścić, nie marnując miejsca na zupełnie, jak się okazuje, niepotrzebne do życia powietrze.