Julian Statorius i Columbus Duo otworzyli wiosenne Dni Muzyki Nowe

Autor zdjęcia: 
Maciej Moskwa

 Z niektórych gdańskich afiszów nie zdjęto jeszcze ogłoszeń dotyczących wiosennej edycji Festiwalu Jazz Jantar, a już ruszyła opisana tą samą nazwą „przybudówka” drugiego z wiodących żakowych wydarzeń muzycznych. Wiosenna edycja Dni Muzyki Nowej ma być zdominowana brzmieniem instrumentów strunowych, jednak piątkowy wieczór należał do perkusistów. Ściślej rzecz biorąc – do jednego z perkusistów. Wystąpili: Julian Sartorius oraz Columbus Duo. 

Nie bawiąc się w niepotrzebne wstępy – perkusistą tym był szwajcar Julian Sartorius. 34-latek z Thun jest przykładem artysty, który dążąc konsekwentnie za zwariowanym cokolwiek pomysłem na granie jest w stanie podnieść go do rangi niejakiej sztuki. Sama koncepcja grania na niezliczonych perkusjonaliach i drobnych przedmiotach niemuzycznego użytku nowa bynajmniej nie jest i także dziś na scenie znajdziemy dziesiątki perkusistów do takich technik sięgających. Nie widziałem jednak dotąd nikogo, kto by korzystał z aż tylu tego typu akcesoriów, jak zrobił to Julian Sartorius. Co więcej, nikt dotąd tak z nich też nie korzystał: doskonale bowiem słychać, że każdy z owych drobiazgów jest przez Sartoriusa dokładnie przepracowany. Gra więc Julian na rozlicznych dzwonkach, drewienkach, elementach metalowych, dźwiękowych misach , cymbałkach czy też shrutibox –ie w bardzo kontrolowany, świadomy sposób. I z tego, co przedmioty te wydobywają zazwyczaj przypadkiem i nad czym pewnie zapanować trudno tworzy pełne, zwarte kompozycje, które skrzą się przeróżnymi brzmieniami a rytmicznie bywają tak gęste, że możnaby je kroić. Bazą wciąż pozostaje tradycyjna perkusja, choć oczywiście najczęściej używana na opak. Zarzucanie membran całą perkusyjną zastawą, dociskanie ich, skrobanie nadpiłowanymi pałeczkami o obramowania bębnów to tylko niektóre z muzycznych tricków szwajcara. Niesamowita jest jego koncentracja. Woltyżerka tyloma elementami jednocześnie w tempie, które sobie artysta chwilami narzucał wymaga nie lada sprawności. Ciągłe przekładanie z miejsca na miejsce maleńkich czasem przedmiotów,  szybka zamiana pałeczek, koordynacja wszystkich zadań w odpowiednim timingu – takie rzeczy ćwiczy się godzinami. A Sartorius bynajmniej się nie oszczędzał – większa część zaprezentowanego repertuaru była bardzo dynamiczna, skomplikowana rytmicznie i brzmiąca – siłą rzeczy – szeroko. Imponujące. Miejmy nadzieję, że przyjdzie nam go jeszcze kiedyś usłyszeć – bardzo ciekawym byłoby sprawdzenie, jak taki indywidualista odnajduje się na przykład w trio...

Po przerwie wystąpili bracia Ireneusz i Tomasz Swobodowie czyli Columbus Duo. Panowie w różnych zestawieniach eksperymentują z awangardą od około dwóch dekad, a granie w duecie rozpoczynali  od eksploracji minimalizmu. Teraz ich muzyka nieco się rozrosła – w Sali Suwnicowej słychać było klimaty bliskie raczej drone’om i ambientowi. Bracia Swoboda rozsnuwali monotonny rytm perkusji i medytacyjne, z rzadka wygrywane dźwięki gitary w elektronicznie generowanej brzmieniowej fali, tworzeniu której poświęcali zresztą większość sił twórczych. Można by w tym miejscu wymieniać liczne nawiązania do twórczości współczesnych awangardzistów i z całą pewnością nie pomyliłbym się zanadto, mówiąc o którymkolwiek z nich. Muzyka tego rodzaju potrafi wciągnąć, wprawić w swoisty trans, który porywa słuchaczy w nienazwane przestrzenie. Columbus Duo ta sztuka się jednak podczas koncertu nie udała. Koncert brzmiał jak eksperyment z psychodelią zainicjowany przez skład na poły amatorski. I choć takie domowe, prywatne granie ma swój urok,  nie wszędzie się niestety sprawdza. A może mam zbyt wysokie wymagania ?