Jazzu nad Odrą dzień piąty! Z Cassandrą WIlson i Adamem Bałdychem

Autor: 
Milena Fabicka
Autor zdjęcia: 
Lech Basel & Sławek Przerwa

Powili dobijamy do brzegu z festiwalem Jazz nad Odrą. Przepłynęliśmy już przez wiele odmian jazzu podczas tych kilku dni, a program tegorocznej edycji przez wielu jest uznawany za najlepszy od lat. Przyszedł czas na kolejne wielkie nazwisko – Cassandra Willson, z sześcioosobowym zespołem pojawiła się na scenie Impartu. Mimo późnej godziny, wiele osób przyszło także na koncert uznanego za muzyka roku przez naszych czytelników i czytelniczki – Adama Bałdycha. Dużo stracili Ci, którzy nie dotrwali do końca, ale cóż się im dziwić , my - weterani zakończyliśmy piąty dzień po pierwszej w nocy.


Cassandra Willson to wielka gwiazda, posiadaczka pięknego , przydymionego głosu, prawdziwa dama jazzu. Nie bez trudu ściągnięto ją do Wrocławia , więc to zrozumiałe, że oczekiwania wobec koncertu  były spore. Być może dlatego wiele osób nie było do końca zadowolonych z tego co zaprezentowała sama Cassandra na scenie. Po wczorajszym show jakie dał Elling, faktycznie można było oczekiwać petardy. Moim zdaniem koncert był po prostu kameralny, a atmosfera ciepła. Mnie to pasowało, gdyż szczerze mówiąc bałam się zbyt wielkiego gwiazdorzenia z jej strony, a do wydarzenia podchodziłam sceptycznie. Bez jakiś niesamowitych emocji czy spazmatycznego zachwytu – po prostu było przyjemnie. Artystka weszła na scenę dopiero po dłużej chwili, kiedy zespół rozgrzał publikę. Z początku w okularach, które potem zdjęła, popijając kawę, z wachlarzykiem w dłoni – to pomińmy. Na scenie czuła się świetnie, uśmiechnięta i rozświetlona, mimo problemów akustycznych przez kilka pierwszych piosenek. Podczas Red Guitar z ostatniego wydanego krążka „Another Country” sama wzięła do ręki gitarę (czerwoną z resztą), którą nastroiła i na której zagrała , a wtórował jej Mino Cinelu na instrumentach perkusyjnych, dobrze nam znany z wieloletniej współpracy z Anną Marią Jopek. Jedną z najbarwniejszych postaci na scenie okazał się grający na harmonijce Gregoire Maret – objawienie koncertu. Świetne solo dał w trakcie tytułowego utworu Another Country, nie mówiąc już o bisie. Rok temu wydał pierwszy album jako lider – na pewno warto przesłuchać, po próbce zaprezentowanej podczas koncertu. Poza czerwoną gitarą była jeszcze druga, w rękach Brandona Rossa. Instrumenty miały okazję porozmawiać w trakcie utworu „Blackbird” już z nieco starszej płyty z 2010 roku Silver Pony. Na scenie pojawili się tego wieczoru jeszcze Lonnie Plaxico na kontrabasie,John Davies na perkusji (niewspomniany w rozpisce) zaś na koniec Johna Cowherda zmienił nie kto inny jak wrocławianin z wyboru – Leszek Możdzer. Zazwyczaj jest tak, że bis to dopełnienie koncertu – jak dla mnie akurat chyba najlepsza jego część... 

Adam Bałdych w 2006 roku, na tej samej scenie co tego wieczora, odbierał Grand Prix konkursu festiwalowego JnO. Jak widać jury trafiło w dziesiatkę, bo Adam nabrał rozpędu i robi się o nim coraz głośniej. Szczerze mówiąc, od początku byłam przekonana, że dopiero jego występ powali mnie na kolana – i nie myliłam się. To był finał finałów, aż brakło słów. Niesamowicie cieszy mnie fakt, że młodzi ludzie potrafią TAK grać. Szczerze mówiąc o Cassandrze zapomniałam po kilku pierwszych dźwiękach jakie usłyszałam i nie mówię tu o telefonie, którego fale odbijały się w głośnikach na początku. Wśród artystów znalazł się jeszcze jeden związany z festiwalem – Paweł Dobrowolski, tym razem laureat z 2004, również mocna postać w polskim jazzie. Jeśli chodzi o utalentowanych rodaków na kontrabasie usłyszeliśmy jeszcze Michała Barańskiego. Marius Neset pochodzący z Norwegii wbił mnie w fotel swoją grą na saksofonie, zaś Fin – Liro Rantala przy fortepianie zdziałał cuda. Rozpoczęli napisanym dwa miesiące temu listem : Letter to Esbjorn, dedykowanym oczywiście zmarłemu Svenssonowi. Następnie „The room of Imagination” , „Village Underground” i „Mirrors” zagrane po mistrzowsku do pękniania włókien smyczka, co jest ponoć normą u Adama. Ciekawe co by powiedzieli członkowi Massive Attack, gdyby usłyszeli Teardrop w wykonaniu zespołu, do którego dołączyła Maya Azucena, występująca już tego dnia na JnO. Myślę, że tak jak ja, byliby pod ogromnym wrażeniem tego , ile serca można włożyć w ten utwór i jakie emocje może może on wywołać. Ostatnim utworem ukłonili się artyści w stronę Zbyszka Seiferta, wielkiego skrzypka, którego świat zdecydowanie za wcześnie nam odebrał. Na bis wyszedł już tylko Bałdych, by samotnie zagrać  pizzicato „Imagine” Lennona. Cóż można więcej powiedzieć... Adam - chapeau bas!