Jazztopad 2015: Tribute to Kenny Wheeler na otwarcie festiwalu

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
mat. organizatora

Aż chciałoby się powiedzieć idealny koncert na otwarcie bardzo ważnego, w bardzo poważnym miejscu dziejącego się  festiwalu, co więcej festiwalu, który wraz z swoją 11 odsłoną zapowiedział nowe otwarcie. Dodatkowo myśl przewodnia koncertu budziła nie dość, że zainteresowanie to jeszcze uznanie. Hołdy najczęściej składamy nie tylko wielkim postaciom muzyki, ale także postaciom bardzo popularnym. Dzieje się tak zarówno z powodu estymy jaką je darzymy, ale również co już mniej krzepiące, także dla wzmożenia zainteresowania publiczności, która w przeważającej większości, ruszy się z domu praktycznie tylko wówczas kiedy na afiszu pojawi się dostatecznie legendarna postać. 

W przypadku Jazztopadowego otwarcia, owszem status legendarności został zachowany, ni jak jednak nie sposób zakwalifikować osoby niedawno zmarłego trębacza i kompozytora Kenny’ego Wheelera do grona postaci popularnych. Krążyło niegdyś nawet powiedzenie, że gdyby ten kanadyjski muzyk, nie wybrał jako miejsca zamieszkania Londynu, tylko roztropnie osiadł w Nowym Jorku jego gwiazda rozbłysłaby prawdziwie jasnym światłem. A tak Wheeler stał się muzykiem o znaczeniu, co prawda doniosłym, ale jednak bardzo ograniczonym rażeniu. Chciałby się powiedzieć, że na drodze do wielkiej sławy stanęła mu jednak nieopatrznie podjęta decyzja o charakterze geograficznym. A ja sądzę, że Kenny Wheeler, niezależnie od niej i tak miałby znikome szanse na wielką popularność. Był zwyczajnie zbyt mądrym i zbyt poważnie traktującym sztukę twórcą, aby dać się wciągnąć poza merytoryczne reguły, mające przecież kluczowe znaczenie w rozwoju medialnej kariery. W zamian za brak popularności, zdobył coś, co jest warte więcej. Co to takiego, to pewnie każdy, kto dał się uwieźć Wheelerowi określi inaczej i każdy będzie miał rację. Wszyscy jedna sądzę zgodzimy się, że tą najważniejszą cechą jego twórczości były z jednej strony kompozycje, jakich napisał sporo, z drugiej fakt, że udało mu się nie zamknąć się w jednej jazzowej estetyce, zamykając głowę na inne. Nie bez znaczenia będzie w tym kontekście odnotować, że Wheeler dysponował także niespotykanym zmysłem melodycznym, który nadawał jego utworom i  improwizacjom niepowtarzalnego czaru.

Każdy też będzie miał rację odmiennie postrzegając zaplanowany na otwarcie koncert zespołu Tribute To Kenny Wheeler. Gdyby chcieć zamknąć jego recenzję w skrócie najbardziej lapidarnym, był to koncert z cyklu „co kto lubi”. Na scenie pojawili się ludzie mający swoje ważne miejsce w karierze i artystycznym życiu bohatera. Jedni mniej znani, jak John Paricelli, Henry Lowther, Chris Laurencje czy Martin France inni znani bardziej, choć nie w Polsce jak, młody brytyjski pianista Gwillym Simcock, i spiewaczka członkini słynnej niegdyś formacji Azimuth, Norma Winstone, a jeszcze inni cieszący nieomal gwiazdorskim statusem jak gitarzysta Ralph Towner czy kontrabasista Dave Holland. W tym gronie znaleźli się także artyści spoza kręgu zamkniętego do etykietki jazzowej, a mianowicie członkowie grupy Foxes Fox czyli Evan Parker, którego przedstawiać naszym czytelnikom nie potrzeba, pianista Steve Beresford, John Edwards i wybitny drummer Louis Moholo. I to właśnie ich, około półgodzinny, występ mógł pod wieloma względami stanowić największe wydarzenie podczas całego koncertu. Ale nawet jeśli w istocie był to najjaśniejszy punkt koncertu, to i tak z trudem da się uzasadnić udział tej formacji, w tego typu zdarzeniu.

Jakie więc było to wydarzenie? W moim odczuciu dziwne i stawiające wiele znaków zapytania. Po pierwsze mylił się ten, kto wyobrażał sobie, że z tego, gdyby nie obecność Townera, rodzaju all stars of british scene, powstanie jednorodny band, który poświęci czas i przygotuje specjalny wheelerowski program. Muzycy występowali w różnych konfiguracjach, od solo przez duo, po trio, kwartet, aż po większy siedmioosobowy skład, ale nigdy wszyscy razem. Zaprezentowali za to zestaw kompozycji niekiedy z wokalem, kiedy indziej instrumentalnych, mających na celu jak sądzę zilustrowanie tej ogromnej różnorodności zainteresowań muzycznych Wheelera. Jedynymi nie odwołującymi się do kompozytorskiej strony aktywności Wheelera był kwartet Foxes Fox. Jego występ, z kolei stanowił ogromny wyłom w konwencji stylistycznej całości, próbując skupić uwagę słuchaczy się na zamierzchłych czasach, kiedy to trębacz był aktywnym członkiem brytyjskiej sceny free improvised, a muzyka rodziła się w wyniku improwizacji nie ograniczanej uprzednio kompozytorskimi rygorami.

Ocenę czy było to zdarzenie oferujące muzykę poruszającą pozostawmy na boku. Tutaj znowu każdy będzie miał swoją opinię. W moim odczuciu, poza dwoma wyjątkami, Foxex Fox i solowym występem Ralpha Townera był to raczej zwykły job, instrumentalistów, potrafiących tak dużo, że wystarczy, że pojawią się na scenie i już będzie przyzwoicie. Mniejsza jednak o to.

Najbardziej dojmujący był jednak wcale nie brak wielkich muzycznych uniesień, ale brak scenariusza zdarzenia. Być może też zabrakło kogoś, kto poprowadziłby ten koncert. Kogoś kto anonsowałby kolejne pojawiające się na scenie formacje, nie tylko wymieniając muzyków z nazwiska, ale także umiejscawiając ich w historii wheelerowskiej kariery, być może też ubarwiając całość anegdotkami albo chociaż z klasą podanymi  informacjami. Byłoby to możliwe, tym bardziej, że za każdym muzykiem pojawiającym się na scenie ciągnie się piękna i ciekawa historia.

A tak dostaliśmy długi koncert, pokazujący jak wiele różnych muzycznych światów potrafił połączyć wielki Kenny Wheeler i to jest piękne, ale także koncert będący dowodem jak bardzo bez niego te światy wydają się szare i nie zachodzące na siebie.