Jazzowa Jesień w Bielsku Białej - dzień II i III

Autor: 
Krzysztof Grabowski
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Grabowski, fotowyprawy.com

Jazowa Jesień w Bielsku-Białej rozkręciła się na całego. Za nami już trzy dni i w sumie cztery koncerty, chociaż można było doliczyć się ich więcej za sprawą występu grupy Garbarka.

Po rozruchowym przyjemnym tradycyjnym jazzie, czwartkowy wieczór miał być zarezerwowany dla muzyki zdominowanej przez jedno z najbardziej charakterystycznych brzmień we współczesnym jazzie – saksofonu Jana Garbarka. Nie do końca tak było. Czterech wirtuozów na jednej scenie w tym samym czasie tylko przez część koncertu grało jako zespół. Przez pozostały czas każdy z instrumentalistów dał kilka minirecitali: Rainer Brüninghaus na fortepianie i klawiszu elektrycznym, Yuri Daniel na kontrabasie i Triloku Gurtu na instrumentach perkusyjnych. Poszczególne występy solowe były na tyle długie, że pozostali muzycy mieli sporo czasu, by spokojnie zejść ze sceny i powrócić po kilku lub kilkunastu minutach.

Koncert zaczął się od „The Creek” – cudownego utworu z płyty „Visible World”. Wszyscy grali, jak zespół, a publiczność już od startu rozmarzyła się w przepięknej głębi saksofonu i bogatym akompaniamencie perkusyjnym. W dalszej części ekipa zaczęła rozdawać sobie nawzajem czas wolny, przez co koncert stracił magię dalekiej podróży w melodyjne utwory charakterystyczne dla stylu Garbarka. Niekończący się popis basisty też potrafił chwycić za dłoń i zaprowadzić gdzieś daleko, ale jednak w zupełnie inną stronę. Jakkolwiek pięciostrunowy bezprogowy bas brzmiał rewelacyjnie, a Yuri umiał to wykorzystać, to podróż z nim była długa i sprawiła trudności w odnalezieniu się z powrotem w świecie Garbarka. Podobnie rzecz się miała, gdy pozostali muzycy zostawali sami na scenie. Niemniej, pomiędzy solowymi występami, brzmiał Garbarek pełnym sobą, jak chociażby w „One Goes There Alone”. Grał nutą i pauzą, ciszą i akcentem, punktem i długim brzmieniem. Podczas koncertu sięgnął także po flet i przekomarzał się z perkusistą, który jako jedyny użył swojego głosu scatując w niezwykły sposób. Do tej przepychanki wciągnęli również publiczność. Triloku dawał niesamowite popisy wykorzystując nawet wiadro z wodą do uzyskiwania niecodziennych efektów akustycznych. Summa summarum koncert, chociaż bardziej indywidualny niż zespołowy, był niezwykle barwny, zróżnicowany i porywający.


W piątek bielska publiczność i wszyscy goście, którzy na jubileuszową 10-tą Jesień Jazzową przyjeżdżają nieraz z daleka, mogli posłuchać dwóch koncertów. Najpierw wystąpiła Maria Pia De Vito, a po niej Tomasz Stańko.

Włoska artystka zaprezentowała eksperymentalny projekt inspirowany muzyką barokową. Po koncercie usłyszałem w przerwie dość mocne słowa od jednego ze słuchaczy – określił ten występ mianem „hochsztaplerstwa”, mając na myśli oszukiwanie publiczności. Szeleszczenie workiem foliowym, trzeszczenie szarą taśmą klejącą, szuranie smyczkiem po talerzach, wyżywanie się na kufrze czy raczej skrzynce na narzędzia wypełnionej różnościami, zakrywanie perkusji materiałem, a nawet robienie z własnych policzków i klatki piersiowej dodatkowych instrumentów perkusyjnych, można uznać za próbę sztucznego wnoszenia do muzyki elementów w nadmiarze mających być atrakcyjnymi, a nie wnoszących, de facto, interesujących brzmień. Wokalizy De Vito w ekstremalnie wysokich rejestrach, niesamowita mimika twarzy czy wreszcie hipnotyczny wzrok pianisty skierowany w sufit, wszystko razem stwarzało wrażenie czegoś nieprawdziwego, bardziej teatralnego niż muzycznego, nad czym wisi znamię przerostu formy nad treścią.

Przed drugim koncertem konferansjera zastąpiła córka Stańki, Anna, która jest obecnie menadżerem swojego ojca. Stając na scenie, Tomasz Stańko skontrastował przedsięwzięcie Marii Pia De Vito, dając koncert w swoim stylu, chociaż można zaryzykować twierdzenie, że nie została wykorzystana pełna moc drzemiąca w składzie zespołu: obok trąbki dwóch zestawów instrumentów perkusyjnych, fortepianu, kontrabasu i gitarzy. Jak na latynoskiego ducha, za mało było gorącej krwi.
Zamykając dziesięć festiwali klamrą, można przywołać pierwszą edycję Jesieni (kiedy to Stańko zagrał w dyskotece Silver Club z Niewinnymi Czarodziejami) i westchnąć w młodzieżowym żargonie – „wtedy to był czad!”. Tymczasem przed nami jeszcze dwa dni festiwalu i trzy koncerty – wszystko jeszcze może się wydarzyć.