JazzOffOn z Jerzym Mazzollem - Wielka Inicjacja

Autor: 
Krzysztof Wójcik

Pod kilkoma względami sobotni wieczór był dla mnie rodzajem inicjacji. Jerzy Mazzoll, jak wielu muzyków, których przeszłość zalicza się do trójmiejskiej sceny yassowej, jest dziś dla zwolenników improwizacji postacią niemalże kultową. Warto zauważyć, że o wyjątkowości statusu Mazzolla dzisiaj (obok wydanej po dekadzie solowej płycie) świadczy przede wszystkim niezwykle konsekwentna muzyczna droga, pozbawiona artystycznych kompromisów. Gdański muzyk bez wątpienia należy do wąskiego grona wizjonerów swego instrumentu, dla których to muzyka nie jest jedynie środkiem, a celem samym w sobie, językiem do komunikacji ze światem zewnętrznym.

Lokalizacja koncertu na warszawskiej Ochocie w leciwym, acz prężnie działającym domu kultury, prawdopodobnie przyczyniła się do niewielkiej frekwencji. Cóż, zapewne pogoda dokończyła dzieła, zniechęcając do przybycia na sobotni muzyczny spektakl mniej zdeterminowane audytorium. Osobiście nie wyobrażałem sobie własnej absencji – niezwykle śpieszno mi było zaliczyć debiutanckie koncertowe spotkanie z premierową muzyką artysty, o którego występy w ostatnich latach nie było łatwo. Nie ukrywam, że sceneria Domu Kultury Rakowiec nadawała doświadczeniu muzycznemu specyficzny klimat, nijak porównywalny do stołecznych enklaw jazzowych występów. Sala koncertowa zaskoczyła mnie przede wszystkim rozmiarem i niespodziewanie dobrą akustyką. Podwyższona scena pozwalała na doskonałą widoczność. Zespół w czteroosobowym składzie pojawił się po kilkunastominutowym opóźnieniu, pozwalając spóźnionym i zagubionym w nowej przestrzeni gościom Rakowca na odnalezienie dość mało intuicyjnie położonej kawiarenki z piwem. Po krótkim przedstawieniu muzycznego wydarzenia przez organizatorkę niezwykle chlubnego przedsięwzięcia jakim niewątpliwie jest JazzOffOn, oraz lakonicznym wstępie samego Mazzolla, sprowadzającym się do przesłania – po co mam opowiadać o czymś, co za chwilę i tak wszyscy usłyszą i albo im się spodoba, albo nie – niepostrzeżenie, jeszcze podczas ostatnich słów, z głośników zaczął dobiegać zapętlony, samplowany motyw. To nagłe, niespodziewane preludium okazało się początkiem występu, którego potencjał zaskakiwania został w ten sposób zręcznie zasygnalizowany.

Pan Bóg from aurora lubos on Vimeo.

W jednym z ostatnich wywiadów Jerzy Mazzoll wyjawił, że traktuje materiał z płyty „Responsio Mortifera” jako historię, którą za każdym razem na żywo opowiada na nowo. Wraz z pierwszymi samplami z mazzollowej płyty, uczestnicy koncertu powoli zatapiali się w nieprzewidywalny „świat przedstawiony” klarnecisty. Słów kilka o bohaterach wieczoru, towarzyszących głównemu narratorowi. Być może nawet nie kilka, wszak Mazzoll nie dobrał sobie jedynie akompaniujących statystów, lecz artystów wysokiej próby. Qba Janicki i Kornel Popławski (trochę muzyk-niespodzianka, niezapowiedziany wcześniej) wykreowali sobotniego wieczoru fantastyczne, sinusoidalne, rytmiczne tło dla szalonych popisów skrzypiec i klarnetu, splatających swe brzmienia momentami tak harmonijnie, że częstokroć nie wiedziałem gdzie kończy się partia strunowca, a zaczyna stroikowa. Tomasz Sroczyński, młodziutki skrzypek, odpowiadający podczas występu także za sample, stanowił dla Mazzolla, jakby nie było weterana sceny, równorzędnego partnera muzycznego dialogu, niejednokrotnie wysuwającego się na pierwszy plan. Myślę, ze nie będzie przesadą jeśli nazwę Sroczyńskiego czarnym koniem nie tylko sobotniego występu, ale całej młodej sceny jazzowej w Polsce. I choć Mazzoll, bezdyskusyjny lider zespołu często okraszał muzyczne tło szaleńczo rozpędzonym klarnetem, to w momentach wyciszenia widać był uznanie z jakim przygląda się równie ekspresyjnemu w swej grze Sroczyńskiemu. Nie jestem częstym bywalcem filharmonii, ale domyślam się, że strzępienie się smyczka nie jest częstym widokiem. Biorąc pod uwagę intensywność skrzypiec podczas koncertu, byłem wręcz zaskoczony, że smyk zaczął odmawiać posłuszeństwa tak późno. Być może na naszych oczach rodzi się spadkobierca Zbigniewa Seiferta…

Pomysłowość muzyków w ogóle zdawała się być niczym nie ograniczoną. Zapewne duża w tym zasługa samej muzyki Mazzolla, której otwarty charakter pozwala na kreatywne podejście do dźwiękowej materii, na zabawę dźwiękiem (na przykład odklejanej taśmy – popis Janickiego). Cały występ – lub jak widzi to autor – opowieść muzyczna, bazowała na swoistym akompaniowaniu dźwiękom wygenerowanym z płytowych sampli. Choć może akompaniowanie, nie jest najwłaściwszym słowem – może bardziej towarzyszenie, bądź pączkowanie pod wpływem impresyjnych dźwięków, rytmów codzienności. Może to jest właśnie esencja arytmicznej perfekcji? Szczerze mówiąc dawno nie zetknąłem się z tak organicznie brzmiącą elektroniką, to zapewne duża zasługa Marcina Dymitra, który uporządkował przepastne archiwa Jerzego Mazzolla i w znacznym stopniu wpłynął na kształt „Responsio Mortifera” – tym samym był tego wieczoru kimś na kształt piątego, nieobecnego muzyka. Świat dźwięków zaproponowanych przez Mazzolla okazał się przede wszystkim szalenie zaskakujący. Zmiany muzycznych tekstur przebiegały często w sposób tak niekonwencjonalny, że ciężko było uwierzyć, że artyści wciąż mają kontrolę nad całością przedsięwzięcia. A jednak. Mazzoll okazał się wytrawnym muzycznym narratorem, umiejętnie budującym i gaszącym napięcie poszczególnych kompozycji. Był tego wieczoru kimś w rodzaju przewodnika po nieprzewidywalnej krainie czarów „Responsio Mortifera”.

Koncert po około godzinie i jednym bisie (jedyny utwór spoza albumu) dobiegł końca. W obliczu burzy oklasków słowa lidera: „Przy tego rodzaju muzyce cierpliwość słuchaczy kończy się zwykle szybciej niż nasza”, zabrzmiały wręcz kokieteryjnie. Występ nie pozostawił mnie z poczuciem niedosytu. Był to niezwykle świadomy, mistrzowsko zagrany materiał, dla którego nawet idiom jazzu wydaje się ograniczeniem. Jeśli już ubierać muzykę w słowa, to słuchacze Mazzolla zetknęli się w Rakowcu z muzyką kreatywną, drwiącą z kategorii stylistycznych. Dźwiękami na wskroś oryginalnymi, postmodernistyczną muzyczną opowieścią jednego z bardziej fascynujących polskich artystów. Piękny, wymagający koncert. Już nie mogę się doczekać kolejnej „historii” pana Jerzego i kolegów. Wielkie brawa!