Jazzfestival Saalfelden 2013 koncert na start.

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
mat. organizatora

PO raz trzydziesty czwarty w alpejskim Saalfelden rozpoczął się festiwal, który na mapie jazzowej Europy znaczy wiele i gromadzi wokół siebie artystów nie tylko z Austrii, nie tylko ze Starego Kontynentu, ale także i  z USA. Jak zwykle wszystko zaczęło od cyklu objętego wspólną nazwą Short Cuts, a więc od występów składów małych, kameralnych kolaboracji, których istnienie na wielkiej scenie festiwalowej chyba nie mogłoby zakończyć się powodzeniem, a które w kameralnej sali NExus znajdują dla siebie otoczenie wprost idealne. Jak zwykle też, bilety na cykl Short Cuts jeszcze zanim na scenę wkroczył pierwszy zespół sprzedane zostały co do jednego.

W czwartkowy wieczór podobnie jak w roku ubiegłym inauguracyjny wieczór należał do dwóch formacji. Pierwszej austriackiej, trzyosobowej grupy Creme Proleau poprowadzonej przez trębacza Lorenza Raaba z Philippem Nykrinem i Herbertem Pinkerem oraz zespołu Plutino, który mógłby ujść uwadze słuchaczy gdyby nie obecność w nim znakomitego i swego czasu bardzo aktywnego perkusisty i kompozytora Bobby’ego Previte’a. To były dwa bardzo różne koncerty. Pod każdym właściwie względem, choć obydwa należałoby raczej umieszczać na styku muzyki bardziej rockowej niż jazzowej. Sama w sobie taka klasyfikacja jest potencjalnie intersująca, stało się jednak tak, że otwierający festiwal  Creme Proleau jakoś nie zachwycał. Ale ostatecznie nie miał za bardzo czym proponując, prawie dwie dekady po Peterze Molvaerze, Bugge Wesseltofcie i całym ruchu nu jazzowym muzyką, nie będącą ani rozwinięciem estetki styku improwizacji rocka i elektroniki , ani też nawet szczególnie udanym i twórczym przykładem nawiązywania do niej.  Trąbka, klawiatury, mini melodie, najczęściej mające charakter impresji wyjmowanej nagle z rękawa i tak samo nagle porzucanej kiedy już się znudzi, proste konstrukcje brzmieniowe płynące z syntezatorów i jeszcze bardziej prosta praca perkusisty, który budował swój wizerunek raczej z cegiełek „paternów” niż jakiejś improwizatorskiej płynącej swobodnie wizji.  Nie było więc ani szczególnie ciekawie, ani też wcale nowocześnie, ale też i Creme Proleau, choć ma już na swoim koncie trzy płyty to wciąż zespół, przed którym i cała kariera, i cała muzyczna przyszłość tak naprawdę dopiero roztaczać będzie swoje horyzonty. Skłamałbym jednak podzielając upatrując w nim przyszłości dla europejskiej muzyki jazzowej.

Skłamałbym również gdybym w koncercie drugiego bandu upatrywał wielkiego zadośćuczynienia za rozczarowanie występem Austriaków, niemniej Plutino czyli  trio włosko amerykańskie to już zupełnie inny bajka.  Jak na razie zespół nie ma za sobą długiej historii, ale nagranie płytowe już dążyli zrobić i sądząc po tym z jaką przyjemnością współpracuje im się na scenie, a też i biorąc pod uwagę muzykę razem graną, kolejne nagranie może czekać nas może wcale za nie długo. Plutino to grupa, która nie poddaje się porywom improwizatorskim tak na 100 %. Sporo miejsca zajmuję w ich muzyce kompozycja albo raczej pewien porządek formalny. To brzmi jak banał, ale grupa w moim odczuciu w takiej klamrze struktur czuje się bardzo dobrze. To z jednej strony znakomity wehikuł dla Włochów, którzy mają za sobą przeszłość zarówno jazzową jak i rockową, ale także idealne miejsce dla Bobby’ego Previte’a będącego rzecz jasna i znakomitym drummerem, i twórcą  mającym skórności w stronę muzyki uporządkowanej zapisem nutowym. Taki też charakter miała propozycja Plutino. Spory nacisk położony został na brzmienie, na ułożenie muzycznych zdarzeń w nieprzeładowany obraz i na oparcie się pokusie zbyt dalekiego wyjścia poza kompozycyjny plan. Tak więc z jednej strony porządek, plan, i brzmienie całości namalowane niekiedy całkiem subtelną kreską z drugiej miejsca na improwizowanie barytowym saksofonem, klarnetem basowym, i gościnnym tenorem Austriaka Fabiana Ruckera, a całość w zwartym rytmicznym kontekście. Nie wiem czy wysłuchawszy tego koncertu chciałbym sobie od razu kupić wspomniany debiutancki album zespołu, ale sądzę też, że kolejnych odsłon grupy raczej warto wyczekiwać. Start więc nie bardzo był porywający, ale też nie ma co się oszukiwać czwartkowe koncerty to taka rozgrzewka, przed tym co zaplanowano na  piątek, ale o tym jutro. Za nie całe dwadzieścia minut na scenę wkroczy David Helbock’s Action Figures, a po nich „Tower Bridge” Marca Ducreta!

(godzina 19.43, 23.08.2013) :-)