JazzART i Manu Katche

Autor: 
Armen Chrobak
Autor zdjęcia: 
Armen Chrobak

30 kwietnia to od 2 lat bardzo specjalny dzień dla wszystkich przyjaciół i miłośników jazzu – decyzją UNESCO tego dnia, co roku obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Jazzu jako wyraz pozytywnej oceny wartości tej muzyki i przesłania jakie niesie („narzędzie edukacji, siły w budowania pokoju, jedności, dialogu i ściślejszej współpracy między ludźmi”). Nie sposób było przeoczyć rangę tego święta na imprezie, której jedynym motywem była muzyka jazzowa, wykonywana na wiele sposobów, w różnorodnym stylu, przez wykonawców pochodzących z różnych miejsc świata, różnych kultur – na JazzART Festival. 
 
W wypełnionym po brzegi Kinoteatrze Rialto (na mający się tu odbyć koncert Manu Katché po raz pierwszy w czasie JazzART Festival 2013 zabrakło biletów; ostatecznie organizatorzy przewidzieli dodatkowe miejsca na widowni i wszyscy chętni mogli uczestniczyć w występie artysty) panował nastrój podekscytowania i poczucia więzi – muzyka łączyła ponad poglądami, podziałami, wykształceniem, czy poziomem zamożności. A w każdym razie takie odnosiło się wrażenie.
 
Był to piąty dzień dobiegającego powoli końca festiwalu; czas na podsumowania i podziękowania. Na scenie stanął ponownieŁukasz Kałębasiak, przedstawiciel Instytucji Kultury Katowice – Miasto Ogrodów (głównego organizatora festiwalu), który od początku pełnił rolę konferansjera zapowiadającego ze znawstwem poszczególne występy artystów. Liczne podziękowania skierowane zostały do organizatora i patronów, wśród których (mówimy o tym z dumą) jest Jazzarium.pl
 
Warto wspomnieć, że koncert odbył się dzięki wsparciu salonu muzycznego Riff w Katowicach, który wypożyczył niezbędny sprzęt, ponieważ oryginalne instrumenty zespołu nie dojechały na czas. 
 
Po wstępach i zapowiedziach nadszedł czas na wyczekiwany występ Manu Katché, ‘prestidigitatora perkusji’ (jak go określił Kałębasiak) wraz z towarzyszącymi mu: Jimem Watsonem (na fortepianie i organach Hammonda), Lucą Aquino (grającym na trąbce) i Raffaele Casarano (na saksofonie; była to pewna niespodzianka, bowiem organizatorzy w swoich materiałach zapowiadali cieszącego się uznaniem norweskiego saksofonistę – Tore Brunborga). 
 
Katché zaprezentował repertuar utrzymany w stylistyce klasycznego jazzu. Kompozycje były bardzo solidnie zbudowane, o precyzyjnie zaplanowanej dramaturgii, poruszające słuchaczy. Wyraźnie były one podporządkowane perkusji, która (nie budziło to chyba niczyjego zdziwienia) wiodła prym tego wieczoru. Manu Katché był w swoim żywiole – dynamika, rytm, zaskakujące przejścia budziły zasłużony entuzjazm widzów. Dźwięk połączony z widokiem artysty, który z ogromną pasją i takąż łatwością poddawał instrumenty swojej woli, tworzył niesamowity efekt. 
 
Pierwsze utwory były bardziej dynamiczne, pełne tempa i energii. Manu Katché nie oszczędzał żadnego elementu swojego instrumentarium i widać było, że sprawia mu to ogromną radość. Nie tylko jemu zresztą – wybuchy aplauzu po każdej solowej partii perkusyjnej były zwyczajnie nieuniknione. 
 
Co jednak cieszyło, to fakt, że nie był to jedynie występ perkusisty – obecność wszystkich muzyków była dostrzegalna. Mimo pierwszoplanowej roli perkusji, która wyznaczała kierunek dla kompozycji, trąbka i saksofon sprawnie tkały główną linię melodyczną utworów, a soczyste, głębokie, wibrujące dźwięki organów Hammonda dodawały mocy muzyce, jaka brzmiała ze sceny. 
 
Po kilku rozpędzonych utworach Katché przywitał się z publicznością. Serdeczność i bezpośredniość muzyka były poruszające. Artysta nawiązał do Dnia Jazzu, dzielił się krótkimi, bardzo pozytywnymi spostrzeżeniami na temat miasta i ludzi, z którymi miał okazję się zetknąć.
 
Potem zespół zaprezentował jeszcze kilka utworów, wśród których pojawiły się nastrojowe ballady, gdzie trąbka i saksofon budowały nastrój kompozycji. Solo Luca’i Aquino, akompaniament Jima Watsona i delikatne, spokojne uderzenia bębnów Katché, tworzyły skojarzenia z upalnym dniem w rozgrzanym słońcem mieście, z zapachem gorących kamieni, promieniami słońca przebijającymi się przez liście drzew w parku, leniwym rytmem letniego dnia.
 
Po kolejnym utworze miejsce za organami Hammonda zajął lider zespołu, a Jim Watson zasiadł za fortepianem. Była to interesująca odmiana, niemniej jednak słuchacze z zadowoleniem przyjęli powrót Manu Katché za perkusję.
 
Manu przedstawił towarzyszących mu tego dnia na scenie muzyków, m.in. grającego po raz pierwszy w jego zespole młodego saksofonistę Raffaele Casarano, który podobnie jak trębacz – Luca Aquino pochodzi z Włoch. Choć z pewnością występ u boku tak znamienitego artysty jak Katché był dla Casarano wyzwaniem, w jego grze nie można było wyczuć śladów napięcia; akompaniując pozostałym artystom, czy wykonując partie solowe radził sobie znakomicie. 
 
Podsumowując występ grupy można stwierdzić, że muzycy zagrali melodyjny, dynamiczny jazz, dość łatwy w odbiorze, ale wykonany z wirtuozerią i pasją. Na scenie zabrzmiały utwory autorstwa Katché, ale również standardy jazzowe, w tym „Cherokee (Indian Love Song)” napisany przez Ray’a Noble’a i wykonywany niezliczoną ilość razy. Interpretacja, jaka zabrzmiała tego wieczoru w katowickim Rialto była znakomita. 
 
Występ trzeba określić jednym słowem: elektryzujący.