JazzART 2013 dzień drugi: Erik Trufaz, Elektro Guzzi, LedBib

Autor: 
Armen Chrobak
Autor zdjęcia: 
Armen Chrobak

Na festiwalowej scenie Kinoteatru Rialto drugiego dnia Katowice JazzArt Festiwalu wystąpił Erik Truffaz 4tet prezentując repertuar z wydanej w ubiegłym roku płyty ‘El Tiempo de la Revolution’ oraz wcześniejszy.

Zespół od lat wykonuje utwory leżące na pograniczu jazzu, sięgając po rozwiązania stylistyczne muzyki klubowej, rockowej, czy popu. Sobotni koncert rozpoczęły kompozycje, w których dla trąbki Truffaza tło stanowiły niesamowite wariacje na pianinie elektrycznym i organach, grane z ekspresją przez znakomitego Patrica Mullera, któremu towarzyszyli tworzący sekcję rytmiczną: Marcello Giuliani na gitarze basowej oraz przezabawny Marc Erbett na perkusji (w połowie koncertu zdominował scenę bawiąc się samplerem, zniekształcając swój własny głos, szepcząc i mamrocząc do mikrofonu, tworząc ścianę zapętlonych dźwięków, których nie powstydziliby się na swoich koncertach artyści sceny tanecznej, jak choćby również francuski Daft Punk).
Muzyka prezentowana podczas występu od kompozycji o zarysowanej rytmice i dynamice, stylistycznie oddalonych od głównego nurtu jazzu, stopniowo przechodziła w kierunku bardziej klasycznych, a zarazem spokojniejszych utworów, w których dominowała trąbka Truffaza, a akompaniament stanowiło pianino, nie zaś organy elektryczne.
Trzeba przy tym zaznaczyć, że muzyk lubi i umie nawiązać kontakt z publicznością – co parę utworów w przerwach między kolejnymi kawałkami zagadywał krótko do zachwyconej występem widowni. W pewnym momencie poprosił o włączenie oświetlenia nad fotelami, w których siedzieli słuchacze, aby ‘móc zobaczyć kto przyszedł na koncert’. Widok go pewnie nie zachwycił, bo po niedługiej chwili zarządził, by światła pogasły. J
Repertuar, styl wykonywania utworów, sympatia jaką okazywali muzycy ujął serca przybyłych. Choć nie był to set dla miłośników wyrafinowanego, skomplikowanego jazzu (po koncercie usłyszałem od pewnego widza, stojącego w kolejce po autograf z winylową płytą z ostatnim albumem Eric Truffaz 4tet  pod pachą, że muzyka, którą prezentuje artysta jest ‘jazzem do poduszki’), śmiało można powiedzieć, iż dwie pierwsze godziny sobotniego programu Katowice JazzArt Festival 2013 należały do bardzo udanych.
Następny koncert wieczoru odbywał się znowu w Jazz Clubie Hipnoza. Na szczęście i tym razem organizatorzy opóźnili nieco jego rozpoczęcie by dać szansę na dotarcie do klubu tym, którzy paręnaście minut wcześniej kołysali się do dźwięków muzyki kwartetu Erica Truffaza.

Tym razem na scenie mieli się pojawić młodzi, niepokorni Brytyjczycy z kwintetu LedBib, istniejącego od 10 lat, mającego w dorobku 5 płyt (w tym jedną koncertową) oraz nominację do nagrody Mercury dla najlepszego albumu brytyjskiego. Krytycy muzyczni na Wyspach widzą w LedBib liderów nurtu odświeżającego brytyjski jazz. Słuchając ich występu można było śmiało stwierdzić, że nie brakuje im odwagi i pazura, by wyłamać się z ram i stereotypów, które dość sztywno definiują muzykę jazzową.
Program zaprezentowany przez LedBib składał się głównie z nowego materiału, który ma się znaleźć na nowej płycie zespołu. Muzyka stanowiła połączenie współczesnego, nieco chaotycznego  (efekt w pełni zamierzony i świadomie użyty do wzmocnienia efektu), hałaśliwego jazzu z mocnym, rockowym wpływem. Słuchając kolejnych utworów można było odnieść wrażenie, że wszyscy muzycy razem i każdy z osobna próbowali wydobyć na zewnątrz cały swój bunt, żywioł, brak zgody z rzeczywistością.
Zwracał wreszcie uwagę swobodny, codzienny strój wykonawców, tak odmienny od barwnego, ekstrawaganckiego ubioru klasycznego jazzmana – członkowie LedBib wyglądali jak studenci koledżu, którzy w przerwie między wykładami wyskoczyli poćwiczyć w pobliskim garażu.
Katowicka publiczność świetnie wyczuła intencje muzyków i klimat występu. Motoryka, ekspresja, gęsta ściana dźwięków z jaką mieliśmy do czynienia była żywiołowo odbierana przez widzów.
Jeden z nich, siedzący obok mnie, po wysłuchaniu kolejnego z energetycznych utworów kwintetu, stwierdził, że to jest ten rodzaj muzyki, która najlepiej wybrzmiewa w dużym mieście. Sądzę, że świetnie wyczuł klimat i charakter twórczości tych bezpretensjonalnych i bezkompromisowych muzyków.
Zespół wystąpił w swoim oryginalnym składzie: Mark Holub (perkusja), Pete Grogan oraz Chris Williams (obaj grający na saksofonach altowych), Liran Donin (gitara basowa, kontrabas) oraz Toby McLaren (na instrumentach klawiszowych). Holub wykazał się dużą determinacją, próbując odczytać z kartki kilka zdań w naszym języku. Największy entuzjazm wywołała jego zachęta powtórzona kilkakrotnie z silnym londyńskim akcentem: ‘kupujcie nasze CD i koszulki’. J Ja tym razem nie skorzystałem z zaproszenia, ale mam nadzieję, należałem do nielicznej mniejszości.

Ostatni koncert wieczoru w Hipnozie należał do austriackiego tria ElektroGuzzi, którzy określają się jako twórców analogowej muzyki tanecznej. Napotkałem również określenie ‘techno-tanzband’ – jak się niebawem okazało – bardzo na miejscu.
Zespół tworzą: Jakob Schneidewind na gitarze basowej, Bernhard Breuer na perkusji i Bernhard Hammer grający (?) na gitarze elektrycznej.
Muzyka jaką zaprezentowali z jazzem nie miała nic wspólnego (chyba, żeby definicję muzyki jazzowej rozciągnąć aż do Detroit i muzyki techno rozbrzmiewającej w tym dawnym ośrodku przemysłu samochodowego). Mimo ‘analogowego’ instrumentarium dźwięki emitowane z tak dużym natężeniem, że po kilkunastu minutach w uszach odczuwało się fizyczny ból, kojarzyły się przede wszystkim ze zautomatyzowaną, potężną halą produkcyjną (zapewne w jednej z zamkniętych już fabryk samochodowych w Detroit w stanie Michigan właśnie). Choć nie mam nic przeciwko energetycznej, minimalistycznej muzyce tanecznej, zwłaszcza w sobotni wieczór, to nastawiając się na kontakt z jazzem, miałem dość mieszane odczucia oglądając występ Austriaków. Może gdyby kompozycje nie były tak monotonne i nie opierały się wyłącznie na jednostajnym bicie, rozrywającym bębenki w uszach basie, industrialnych, przesterowanych dźwiękach uzyskanych przez uderzanie w stłumione struny gitary, uległbym ‘pod przemocą’ i dołączył do grupki młodszych ode mnie wyznawców clubbingu. Jednak po pierwszych kilku utworach miałem wrażenie, że obecność Elektro Guzzi na festiwalu jazzowym jest jednak mocno naciągana, a zespół winien szukać miejsca na imprezach skupionych na muzyce elektronicznej, albo prezentujących ją obok innych gatunków (gdzie jest zresztą regularnym gościem: Sonar, Multek, Roskilde).

W sobotni wieczór na Scenie Gugalander wystąpił jeszcze jeden wykonawca – polski kwartet ImproGraphic pod kierownictwem Piotra Damasiewicza grającego na trąbce. Obok niego pojawili się Gerard Lebik na saksofonie tenorowym, Jakub Cywiński na kontrabasie i siedzący za perkusją Gabriel Ferrandini.
Jak sami określają muzyka wykonywana przez nich to swobodna improwizacja w duchu współczesnej muzyki awangardowej, klasycznej, wymagająca od słuchacza pełnej koncentracji, wyrobienia i zamiłowania do ekspresyjnej, niekontrolowanej emocji wyrażanej dźwiękami.
Niestety, koncert ImproGraphic nakładał się z występami trwającymi w Hipnozie, przez co publiczność festiwalowa musiała dokonywać wyboru na rzecz jednej z dwóch propozycji. Który wybór był bardziej trafny – należy zapytać tych, którzy kołysali się lub skakali w rytm muzyki ImproGraphic lub Elektro Guzzi.