Improwizacja nie jest monetą - Festiwal Ad Libitum: dzień 1

Autor: 
Kajetan Prochyra
Autor zdjęcia: 
zdjęcie przedstawia partyturę utworu "Media" Bogusława Schaeffera

Chyba trudno było o lepsze otwarcie 9tej edycji festiwalu Ad Libitum niż wykonanie kompozycji Bogusława Schaeffera, który w tym roku świętuje 85te urodziny. Wykonanie tej graficznej partytury powierzone zostało 7 muzykom znanym fanom naszej improwizowanej sceny - o bardzo różnych muzycznych życiorysach. Z drugiej strony sam utwór „Media” jest wyzwaniem na pograniczu kompozycji i improwizacji - wolnej interpretacji i bardzo szczegółowego, złożonego zapisu. Tę dwoistość muzyki improwizowanej bada przecież Ad Libitum już od 9 lat.

Do zmierzenia się z "Mediami" powołani zostali: Michał Górczyński (klarnet), Maciej Kabza skrzypce elektryczne, Adrian Łęczycki (gitara elektryczna),Rafał Mazur (akustyczna gitara basowa), Marcin Olak (gitary),Dominik Strycharski (flety) i Patryk Zakrocki (skrzypce). Partyturę mogli oni przmierzać co najmniej dwiema drogami: bliższą współbrzmieniu muzyków - graniu ze sobą i do siebie - lub bliższą partyturze i samodzielnym interpretacją jej elementów. Zespół, który wspierał na próbach prof. Krzysztof Knittel wybrał to drugie rozwiązanie. Efektem tego była muzyka, w której mogło być dość trudno odnaleźć się słuchaczowi - a na pewno piszącemu te słowa. Traktuję jednak wykonanie „Mediów” jako ważną demonstrację, performance - głośnie przypomnienie, że muzyka improwizowana, które - chociażby na łamach Jazzarium często funkcjonuje jako synonim (nowego, współczesnego) jazzu, jest pojęciem dużo szerszym, mieszczącym w sobie nie tylko tygiel gatunków, nie tylko granie intuicyjne, „spontaniczną architekturę”, ale także świat zaplanowany, wypracowany, usystematyzowany, skodyfikowany - w którym kluczowa nie jest osobowość dyrygenta (Butch Morris) czy kierownika zespołu (Zorn) a zimna, zamknięta partytura. Ciekawa jest też rola wykonawcy - interpretatora, kreatora 

Drugi koncert wieczoru także był odważnym eksperymentem. Oto po raz pierwszy mogliśmy usłyszeć zespół Thunder - pianista Agusti Fernandez, wiolonczelistka Frances Marie Utti i preparujących ich brzmienia z pomocą elektroniki Joel Ryan na jednej scenie nie spotkali się przed warszawskim koncertem ani razu. Miałem okazję obserwować nie tylko koncert, ale także próbę tego przedsięwzięcia - i właśnie ten proces był pięknym przykładem tego czym jest muzyka improwizowana. Podczas próby muzycy zajmowali się wyłącznie badaniem granic w których mogą się poruszać, w bardzo dosłownym sensie: od najniższych do najwyższych tonów, najszybciej postępujących po sobie dźwiękowych kaskad, najgłośniejszych uniesień. Na koncercie zaś do ich muzyczne poszukiwania podążyły w zupełnie odmiennym kierunku - wgłąb. Budowali dźwiękowe kolaże, a może wielowymiarowe rzeźby muzyczne na jak najmniejszej przestrzeni. Jak pod lupą mikroskopem oglądać mogliśmy koronkowe fraktale. Nie znaczy to jednak, że koncert ten był w jakimkolwiek - może poza szczątkowym oświetleniem - minimalistyczny. Agusti Fernandez więcej czasu niż przy klawiaturze spędził pochylony nad ramą fortepianu, szarpiąc struny ręką, metalowym medalionem, plastikową „trójwymiarową” pocztówką… Utti zaś zamaszystymi ruchami wprowadzała struny wiolonczeli w drżenie, niekiedy trzymając w dłoni jednocześnie dwa smyczki. Po każdym utworze muzycy wychodzili do ukłonów i właściwie to żywa reakcja publiczności decydowała o tym jak długo będzie trwała ta burza z piorunami. Nie trzeba dodawać, że ich muzyka nie wymagała żadnej partytury.
Spontaniczne spotkanie trójki improwizatorów - wpierw zakreślenie terytorium, później wspólna eksploracja w głąb, w poszukiwaniu sedna.

Oto więc pierwszego wieczora na festiwalu Ad Libitum poznać mogliśmy dwie zupełnie różne strony muzyki improwizowanej. A przecież nie mówimy tu o monecie, która ma tylko awers i rewers, ale o wielkiej, wciąż otwartej księdze, która stron ma setki, a pewnie i więcej.