Gala 50-lecia Jazzu nad Odrą.

Autor: 
Milena Fabicka
Autor zdjęcia: 
Sławomir Przerwa (materiały promocyjne organizatora)

Wieczór rozpoczął się od koncertów zespołów. Było wspominkowo, od pierwszych laureatów z 1964 roku, czyli Jazz Band Ball Orchestra, w zmienionym składzie, po wciąż uważanych za przedstawicieli młodego pokolenia jazzowego Pink Freudów. Do jazz bandu dołączył  Stan Breckenridge z wokalem prezentując takie standardy jak śpiewany przez Billie Holliday „New Orleans”  czy „Straighten Up & Fly  Right” Nat King Cole’a. Potem na scenie pojawił się Zbigniew Namysłowski z kwintetem i utworami z płyty „Kujaviak goes funky” wydanej w 1975 roku. Potem posłuchaliśmy grupy Laboratorium, która z jazz-rockową energią przeniosła w lata 70. Na koniec pierwszej części powiew świeżości wnieśli na scene Pink Freud, nadal jedna z najbarwniejszych grup na polskiej scenie. Choć za osobowością sceniczną Wojtka Mazolewskiego akurat nie przepadam, to przyznaje, ze za ich muzyką jak najbardziej.

W przerwie po korytarzach przemykali dwaj mężczyźni z szafą. Większość zapewne słusznie skojarzyła ten popis pantomimy z etiudą filmową Romana Polańskiego oraz odgadła, jakie to ma powiązania z jazzem. Potem z owej szafy podczas drugiej części gali, wychodzili soliści dołączając do big bandu Zbigniewa Czwojdy. Z tego miejsca należy się niski ukłon w stronę muzyków, którzy swingowali przez blisko 5 godzin z przerwami. Wśród solistów znaleźli się polscy wokaliści: Marek Bałata, Grażyna Łobaszewska i Stanisław Soyka. Afrykańskiego kolorytu nadali pochodzący z RPA artyści : wokalistka Siya Makuzeni, której towarzyszył trębacz Marcus Wyatt. Jeśli chodzi o instrumentalistów, to nie mogło zabraknąć Darka Oleszkiewicza. Zagrał niestety tylko jeden utwór, ale za to jaki - „So What” z legendarnego „Kind of Blue” Milesa Davisa. Gościem specjalnym gali był trębacz Jon Faddis, który dał najdłuższy i mocno kabaretowy koncert. Utwory „Night in Tunisia” i „Emanon” przypomniały postać Dizziego Gillespie. Adam Bałdych wraz z Yaronem Hermanem zaprezentowali trzy kompozycje z ich wspólnej płyty „The New Tradition”, co było ilością zupełnie niesatysfakcjonującą. Podobnie w przypadku Tomasza Stańki, który zagrał „Kołysankę Rosemary” , „My Funny Valentine” oraz „All Blues”. Niestety forma gali, jaką sobie założyli organizatorzy, nie pozwalała na więcej. I tak przeciągnęła się w czasie, co w sumie dało ponad ośmiogodzinny maraton. A co na koniec tego maratonu? Otóż jubileuszową galę Jazzu nad Odrą zakończyli bracia Golcowie ze swoim „Ścierniskiem” oraz utwór kabaretowy w wykonaniu prowadzących całą galę Artura Andrusa i Jerzego Skoczylasa. Zdumiewające.

Niestety z przykrością muszę stwierdzić, że gala okazała się widowiskiem w wielu aspektach nietrafionym. Istny przerost formy nad treścią. Kilka koncertów było wręcz deprecjonująco za krótkich, kilka w ogóle niepotrzebnych oraz przy tym wszystkim fatalnie ze sobą zestawionych. No i z całym szacunkiem dla braci Golców, którzy nota bene wygrali jeden z konkursów na JnO (Acoustic Jazz Sextet 1997 r.), ale „Ściernisco” jako finał?

Przy tej okazji przychodzi mi na myśl nieśmiertelny cytat wybitnego architekta Ludwiga Miesa van der Rohe : „less is more”.

Oficjalnie festiwal kończył się może mniej jazzowym, a bardziej rockowym wydarzeniem, bo oto po 20 latach spotkali się na scenie Józef Skrzek, Apostolis Anthimos i Jerzy Piotrowski.  SBB w oryginalnym składzie, zagrało podczas pierwszej części między innymi Erotyk i Freedom With Us. W połowie dołączył do grupy Marcin Pospieszalski, Sławomir Piwowar oraz Miłosz Wośko, który dyrygował Narodową Orkiestrą Symfoniczną Polskiego Radia w Katowicach. W takim składzie wykonali suitę „Ze Słowem Biegnę do Ciebie” oraz między innymi „Memento z banalnym tryptykiem” i „Z których krwi krew moja”. Pierwszą część transmitował program Trzeci Polskiego Radia.