FRE3JAZZ DAYS: Spejs, Mazolewski Quintet, Tymański&Jazz Out. - Zwycięska walka z Blachą

Autor: 
Piotr Jagielski

Głównym pytaniem, które rodziło się w mojej głowie, kiedy wchodziłęm do hali Konesera na drugi dzień festiwalu „Fre3 Jazz Days”, było: czy muzycy będą potrafili zagrać cicho? I niejako w supplemencie – czy grając cicho muzyka nie straci na dynamice i wyrazistości?

Sala zdecydowanie nie pomagała muzyce w eksponowaniu się, a muzykom w słyszeniu siebie samych. Niestety, choć efektowny loft jest wspaniałą dekoracją do koncertów, to jednak nie spełnia wymogów nagłośnieniowych i dźwięk po prostu odbija się od blaszanego dachu, ścian i trafia do odbiorcy jako...cóż, kisiel. Bezkształtna kulka energii, z której niełatwo przychodzi wyodrębnienie czegokolwiek. Z takim zadaniem musieli zmierzyć się w piątek panowie z formacji Spejs, Wojtek Mazolewski Quintet i Tymon Tymański&Jazz Out.

 

Pierwszą próbę podjął zespół Spejs. I obronił się, nie boję się tego powiedzieć. Mieli trochę szczęścia, ponieważ akurat ten rodzaj muzyki idealnie współgrał z otoczeniem modernistyczno-industrialnej hali. Odważne i pomysłowe granie, które całkowicie opiera się na improwizacji i tworzeniu w czasie rzeczywistym doskonale odnajdywało się w tej przestrzeni, nadającej niespodziewanie utworom bardzo ciekawy wyraz. Muzycy radzili sobie bardzo sprawnie, w sposób bardzo ciekawy łącząc free yass z elektroniką. Szczególnie przyjemnie słuchało się gry perkusisty Madsa Johansena i Sebastiana Gruchota na skrzypcach. Całość dopełniały projekcje video-artowe, które w symbiozie z muzyką tworzyły coś na kształt performance'u. Wyszło bardzo dobrze.

Spejs. fot: Rafał Pawłowski

 

Wojtek Mazolewski postanowił nie walczyć z nagłośnieniem i po prostu kazał je wyłączyć. I to był strzał w dziesiątke. Kwintet, brawurowo dowodzony przez gdańskiego kontabasistę, zagrał bez prądu, nie stracił więc nic z dynamiki i dał elektryzujący (o ironio) koncert, który poderwał chyba wszystkich zgromadzonych. W naturalnym, akustycznym brzmieniu zespół prezentował się znakomicie i lekko a publiczność miała nie lada okazję usłyszeć, jak w tak dużej sali może zabrzmieć instrument nie podłączony do prądu. O samej muzyce kwintetu pisano już bardzo wiele, dlatego pozwolę sobie w tym miejscu na osobistą sugestię – jeśli ktoś nie zapozał się jeszcze z twórczością Mazolewskiego, niech natychmiast to uczyni, bo twórczość to nie byle jaka. W dodatku obserwowanie na scenie muzyków, którzy z polotem i poczuciem humoru już od pierwszych dźwięków „wygrywają sobie” publiczność, jest czystą przyjemnością. Mazolewski dobierał muzyków przez dwa lata, by mieć pewność że jego pomysł zostanie zrealizowany jak najdokładniej; i warto było poświęcić tyle czasu. Panowie i Pani (warto zapamiętać te nazwiska: Marek Pospieszalski – saksofon, Oskar Torok – trąbka, Joanna Duda – klawisze, Qba Janicki – perkusja) byli klasą dla samych siebie, a masywność brzmienia kontrabasu Mazolewskiego porównać można do gry Scotta LaFaro. Nie ma co ukrywać – skradli koncert.

Wojtek Mazolewski, fot: Rafał Pawłowski

 

Tymon Tymański – muzyczny poliglota i dziwak w najlepszym tego słowa znaczeniu, wystąpił z bardzo ciekawym projektem. Dowodzony przez niego zespół podjął się przeczytania na nowo dzieła jednego z najznamienitszych i chyba jednego z najtrudniejszych do interpretowania – Theloniousa Monka. „Zagramy go tak jak go czuję” - zapowiadał Tymon i słowa dotrzymał. Interpretacja okazała się świeża, zabawna (Monkowi generalnie nie brakuje poczucia humoru) i interesująca. Co najważniejsze, interpretacja okazała się nie „monkowa” a „tymonia”, co nadawało całemu przedsięwzięciu jeszcze więcej uroku. Niestety, Tymański chyba jednak przegrał walkę z żywiołem, jakim okazała się blacha na dachu fabryki; wiele z dźwięków gubiło się w przestrzni i wpadało w chaotyczność. Ale mimo wszystko, według słów Tymona: Niektóre z nich zagraliśmy po bożemu, na swingowo. Inne, stanowiące swoiste węzły gordyjskie, przyszło nam przeciąć mieczem w barbarzyńskim stylu Aleksandra Wielkiego... Jestem pewien, że Monk by się nie pogniewał.” Też jestem tego pewien.

Tymon Tymański, fot. Rafał Pawłowski

Jutro ostatni dzień festiwalu. Od godziny 19 wystąpią Oleś Duo oraz Tomasz Stańko & Maciej Masecki. Nadal w dawnej fabryce Konesera.

 

Autorem zdjęć jest Rafał Pawłowski.