Dwa oblicza kreatywności czyli Masecki oraz Dell z Braćmi Oleś w Studiu im. Witolda Lutosławskiego

Autor: 
Maciej Krawiec

Nie ma co, dobrze mamy z tym Mariuszem Adamiakiem. Nie dość, że zawdzięczamy mu coroczne muzyczne przygody w postaci festiwalu Warsaw Summer Jazz Days, to jeszcze możemy i poza okresem wakacyjnym urozmaicać sobie codzienność proponowanymi przez niego koncertami jazzowymi. Dzieje się tak za sprawą cyklu w Studiu Polskiego Radia im. Lutosławskiego, w ramach którego w minioną środę zagrali artyści, których Adamiak słusznie nazwał „kreatywnymi”: najpierw Marcin Masecki zaprezentował premierowo materiał ze swojej nowej płyty „Mazurki”, zaś po nim wystąpił niemiecki wibrafonista Christopher Dell wraz z Braćmi Oleś z repertuarem Krzysztofa Komedy.

 

Masecki przyzwyczaił nas już do swoich dekonstruujących zastałe formy i konwencje projektów. Jego indywidualny styl gry i postawy scenicznej cechuje pozorna niedbałość, niesforność, dziecięca jakby zabawa dźwiękami. Tym razem wziął na warsztat formę mazurka, która w jego ujęciu nie posłuży ani do tańca, nie wywoła też rzewnych emocji wywołanych skojarzeniami z ludowością czy romantyzmem. Mazurki dla Maseckiego to kolejna okazja do muzycznej zgrywy, formalnego eksperymentu, który objawia się tutaj w wariacjach i nawrotach głównych motywów, niespodziewanych modyfikacjach rytmicznych, nagłej zmianie instrumentu – artysta miał bowiem do swej dyspozycji dwa: pianino akustyczne oraz elektryczne – czy groteskowych zestawieniach nastrojów: raz jego muzyka przywodziła na myśl emocjonalność melodii wygrywanych przez pozytywkę, by za chwilę uderzyć wyobcowaną mechanicznością à la György Ligeti. Nie można odmówić Maseckiemu pomysłowości i konsekwencji w jego filozofii odżegnywania się od tego, co uświęcone tradycją. Pianista nie chce wzruszać swoich słuchaczy, wprowadzać ich w intymny świat emocji; chce pokazać inny sposób muzykowania: daleki od patosu i nieskazitelnej wirtuozerii, pretensji do znaczenia wiele. I to mu się bez wątpienia udaje.

 

Całkiem odmienną propozycję zaprezentowało trio w składzie Christopher Dell na wibrafonie, Marcin Oleś na kontrabasie i Bartłomiej Oleś na perkusji, które wystąpiło z materiałem z wydanej niedawno znakomitej płyty „Komeda Ahead”. Zamiast celowej dekonstrukcji i konceptualnej zabawy formą, mieliśmy do czynienia z rozimprowizowaną, pełną skupienia i indywidualnej siły każdego z muzyków, poważną jazzową sztuką. Doskonale komunikujący się i wzajemnie napędzający zespół w sposób fascynujący wykonał takie kompozycje Krzysztofa Komedy, jak „Kattorna”, „Ballad For Berndt”, „Nightime Daytime Requiem” czy „Astigmatic”. To, z jaką uwagą podchodzą oni do każdego dźwięku, jak zarządzają ciszą, z jakim skupieniem siebie słuchają, wydaje się być postawą, która bardzo dobrze służy duchowi muzyki Komedy: na swój sposób oszczędnej, poetyckiej i do głębi przeszywającej. Całego ich występu słuchałem z nieustającym zainteresowaniem, zadziwieniem, a nawet swoistą rozkoszą. Czyżbyśmy mieli za sobą koncert roku?

 

Opuszczałem Studio im. Lutosławskiego pełen nie tylko satysfakcji muzycznej, ale i radości, że nareszcie frekwencja na widowni była taka, na jaką występujący artyści zasługiwali. Oby nie inaczej było na organizowanych tam kolejnych jazzowych koncertach.