"Don't Give Up" polski jazzie! - inauguracja festiwalu Jazz nad Odrą

Autor: 
Karolina Micuła
Autor zdjęcia: 
Jędrzej Dąbrowski

W piątek, 4 kwietnia rozpoczęła się we Wrocławiu jubileuszowa, 50ta edycja festiwalu Jazz nad Odrą. Inauguracja miała charakter odrobinę wspomnieniowy: specjalnie na tę okazję Andrzej Wasylewski przygotował 2,5 godzinną projekcję  filmów z archiwum polskiego jazzu. Ta niezwykłą podróż po starych nagraniach koncertów, wywiadów i plakatów trwała mogła niektórych odrobinę znużyć, jednak przypływ świeżości pojawił się, kiedy pojawiła się ikona polskiej sceny - Hanna Banaszak.

Wokalistce towarzyszyli  świetni instrumentaliści - Jacek Szwaj (fortepian), Zbigniew Wrombel (kontrabas), Krzysztof Przybyłowicz (perkusja) i Andrzej Mazurek (perkusjonalia). Recital rozpoczął standard "Summertime", który to Banaszak śpiewała na festiwalu Jazz Nad Odrą 27 lat wcześniej z zespołem Sami Swoi. Wczoraj pokazała niezwykłą formę, z lekkością sięgając po bardzo wysokie dźwięki, prowadząc urozmaicone frazy i brzmiące ozdobniki. Zawładnęła sceną każdym swoim gestem, a wtórował jej w tym pianista Jacek Szwaj, śpiewając przy okazji chórki w kilku utworach. Sięgnęła po kompozycję Andrzeja Olejniczaka ze swoim autorskim tekstem. Kiedy śpiewała: „Patrzę jak czas nie oszczędza nas, nic odkrywczego wiem. Smutnieje myśl, pokornieje twarz...” salę koncertową znów wypełniły wspomnienia i zaduma. Nie zabrakło również motywów filmowych, w tym kompozycji Jerzego „Dudusia” Matuszkiewicza, czy motywu z "Rosemary's Baby" Krzysztofa Komedy, którym ciekawego kolorytu dodawały dźwięki malowane przez perkusjonalia Mazurka. Recital zwieńczył wirtuozerski popis umiejętności wokalnych – temat z filmu "Dzieci Sancheza" Chucka Mangione, z którego artystka zaśpiewała partię trąbki. Oczarowana publiczność nie pozwoliła jej po prostu zniknąć ze sceny, pojawiła się zatem sentymentalna i z pewnością wyczekiwana przez wielu słuchaczy „Samba przed rozstaniem”.

Recital Hanny Banaszak stanowił zdecydowanie interesującą propozycję na rozpoczęcie jubileuszowej edycji Jazzu Nad Odrą. Nie powiem, żeby ten koncert wprowadził jakiś nowy element, łamał konwencje, czy stanowił o kondycji współczesnej muzyki jazzowej, ale zabrał słuchaczy w sentymentalną podróż po tym, czym jazz był w Polsce lat 70. i 80. Choć sama miałam krytyczne nastawienie do tej propozycji repertuarowej, to dałam się porwać urokowi polskiej klasyki i pomyślałam, zgodnie z ostatnimi słowami Samby: "nie zabijaj tej miłości, daj spokojnie umrzeć jej".

Organizatorzy festiwalu postanowili wskrzesić legendarny, wrocławski klub jazzowy "Rura", który wciąż nie doczekał się godnego następcy. Mała sala koncertowa Impartu udekorowana  w wiszące nad sceną rury pcv, przy odpowiednim oświetleniu nawet się w tej roli sprzedała. W ramach festiwalowego klubu odbywać się będą koncerty z cyklu RURAsession, wczoraj mieliśmy okazję posłuchać kwartetu Olejniczak/Sendecki. Klubowy wystrój, luźno poukładane stoliki i bar, sprzyjały swobodnej konsumpcji wykwintnych harmonii, zaserwowanych przez wybitnego pianistę Adzika Sendeckiego. Sendecki współpracował z takimi tuzami sceny jazzowej, jak Jaco Pastorius, bracia Brecker, czy Marcus Miller. Interesująco przebiegała jego kooperacja z młodszą częścią składu - Michałem Barańskiem (kontrabas) i Michałem Bryndalem (perkusja), kiedy Andrzej Olejniczak (saksofon tenorowy) rozbudowywał swoje improwizacje. Słuchacze byli zupełnie urzeczeni, szczególnie zaaranżowanym przez kwartet utworem Petera Gabriela. "Don't Give Up" polska sceno jazzowa!