Dave Rempis / Tim Daisy – dwóch, rzetelnych ludzi z muzyką

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

O takich koncertach jest trudno pisać. Nie są magiczne, nie wiodą wyobraźni w rejony nieznane, tajemnicze, ale też nie ma w nic co by wprawiało w zakłopotanie, budziło wątpliwości, dostarczało znaków zapytania. Najtrudniej jest pisać o koncertach dobrych.

Szczególnie gdy artyści bywają często i o ich muzyce pisane było nie raz, nawet nie dwa, ani też nie trzy. O Davie Remisie i Timie Daisym napisane zostało o wiele więcej. Są w pamięci polskiej publiczności od czasu kiedy odwiedzili nas jeszcze jako bardzo młodzi, startujący dopiero na wielkiej scenie jazzowego free, członkowie The Vandermark 5. Pamiętam ich z tamtego czasu. Czasu pracy w krakowskiej Alchemii, kiedy jeszcze zapatrzeni byli w swojego starszego kolegę i mentora. Dzisiaj są sami sobie sterem i żeglarzem i tak jest od bardzo wielu lat. I to jest dobra wiadomość dla słuchaczy. Przybyło nam bowiem dwóch istotnych i wartych uwagi twórców.

Zastanawiając się jaki był ich duetowy, będący tak na marginesie promocją ich najnowszej właśnie w takim składzie nagranej, a wydanej w połowie stycznia, płyty "Second Spring" przychodzą mi na myśl najmniej efektowne słowa, jakiemi można opisać zdarzenie koncertowe. Otóż sądzę, że był to koncert rzetelny, tak jak rzetelna jest gra obydwu muzyków. W przypadku Dave’a Rempisa bardzo mocno zakorzeniona w przebogatej tradycji, be-bopowej niemal, u Dave’a Rempisa od tej tradycji znacznie bardziej oddalona, przynajmniej w takim najpierwszym oglądzie. Ale też każdy doświadczony słuchacz wie, a było takich wielu w poniedziałkowy wieczór w Pardon To Tu z pewnością kilku, że to Rempisowkie oddalenie od tradycji nie byłoby za bardzo możliwe gdyby ten jej najpierw nie wchłonął i potem nie umiał się swojej grze od niej zdystansować.

Odnoszę wrażenie, że równie rzetelnie jak do spraw kunsztu gry obydwaj muzycy podchodzą do swojej muzyki, komponowanej, improwizowanej, dzijącej się na naszych oczach. I być może nie prowadzi ona w stronę wielkich uniesień, ale z pewnością też powoduje, że oto spędzając z nimi czas, podążając za dynamiczną narracją, przemierzając tereny raz to cokolwiek dzikie, kiedy indziej lirycznie surowe, nie jesteśmy nabijani w butelkę. A muzycy, którzy przed nami stoją na scenie być może nie są wcale wieszczami, ale też nie są uzurpatorami.

Co lepsze? Jedni powiedzą, że muzyka bez wielkiej magii, nawet w wersji free, prowadzi zaledwie do wyrafinowanego rzemiosła. I będą mieli rację nie mało racji, ale też bez kunsztu, wiedzy i cierpliwej pracy trudno też liczyć, że wielkie natchnienie przychodzić będzie na zawołanie. Trudno też takiemu natchnieniu zawierzyć całe swoje artystyczne życie.

Jaki więc był koncert duetu Dave Remis / Tim Disy? Było dobry i dający w moim odczuciu nadzieję, że jeszcze kiedyś usłyszymy ich grających jak na skrzydłach natchnienia.