Daktari w Eufemii - zamiast relacji.

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Czy lepiej wszystko umieć i olśniewać technicznym kunsztem, ale nie zaabsorbować myśli czy może wystarczy mieć otwartą głowę, która pozwoli uczynić muzyczną wypowiedź zwyczajnie ważną? Jak każde tak kategorycznie postawione pytanie nie daje ono wielkich nadziei na również kategoryczną wypowiedź.  Idealnie jest, gdy panuje równowaga. Ale jakbym już musiał wybierać, to generalnie wolę tę drugą postawę. Zaraz wyjdzie na to, że Daktari to właśnie modelowy przykład muzyków, którzy nie operują jeszcze w sferze warsztatowego mistrzostwa, ale którzy właśnie z entuzjazmem maskują jakieś zaległości.

Absolutnie nie! Kiedy się widzi i słyszy ich wspólne muzykowanie, nawet tak okrutnie głośne, jak miało to miejsce w czwartkowy wieczór w warszawskiej Eufemii, to tak naprawdę przychodzą do głowy same dobre myśli. Jakie zresztą inne mają przychodzić? Pięciu młodych ludzi, nie pozujących na największe odkrycie improwizatorskiej sceny, nie podpierających się niczym ani nikim innym niż sobą i swoim muzycznym zaangażowaniem, którym po drodze zarówno z jazzem, rockiem, punkiem noisem, free, muzyką żydowską, choć tej jest znacznie, znacznie mniej niż na płytach. To bardzo krzepiące słyszeć młodych muzyków, którzy  zamiast wchodzić w czyjąś skórę wolą po prostu opowiedzieć własną historię muzycznych fascynacji i twórczych chęci. Co więcej wydają się szczęśliwi, że mogą tę opowieść snuć razem i że są ludzie, których to obchodzi.

I oczywiście za kilka lat, o ile będzie im na tym zależało, staną się jeszcze lepszymi instrumentalistami, będą wiedzieć więcej, nabiorą doświadczenia i odwagi w improwizowaniu, doświadczą także pewnie większej kompozytorskiej biegłości, ale podejrzewam, że nie przeszkodzi im to traktowaniu muzyki jako tej fantastycznej przestrzeni, w której nikomu i niczego nie trzeba udowadniać, ani podpierać się stosownymi certyfikatami.

Daktari nie wydają się ani przesadnie skromni, ani nad wyraz pewni siebie. Robią swoje, po swojemu. Robią to bardzo przekonująco i bardzo autentycznie. Niewątpliwie też mają czas, żeby odnaleźć swoje miejsce, indywidualnie jako muzycy i razem jako grupa.  A są w moim odczuciu na dobrej drodze.