Dąbrowski / Knudsen / Domański - więcej niż trio! relacja z koncertu W Pardon To Tu

Autor: 
Maciej Karłowski

Tomasz Dąbrowski, Karol Domański i Kenneth Dahl Knudsen – nowe trio, polsko duńskie, w zamyśle bez lidera, bo zespół firmowany jest nazwiskami wszystkich członków grupy. Dla szerszej publiczności, a pewnie też i dla wygody będzie ono rozpoznawane dzięki Tomaszowi Dąbrowskiemu trębaczowi uważanemu za jedną z najciekawszych postaci młodej jazzowej sceny nie tylko w Polsce, ale także w Europie. Choć to trochę krzywdzące dla pozostałych muzyków, to jednak w jakiś sposób łatwe do przewiedzenia.

Mimo to warszawski koncert w Pardon To Tu, będący przedostatnią odsłoną trwającej pięć dni trasy po Polsce to był tak naprawdę koncert zespołu, a nie tylko lidera i sekcji. I znów mamy trio trąbka, kontrabas i perkusja, i znów trio, któremu warto przyglądać się bacznie i nasłuchiwać kolejnych artystycznych działań. Ciekawe ile razy jeszcze będę pisał te słowa? Obrodziło nam w świetnych trębaczy i rokujące na przyszłość zespoły z ich udziałem. Ta grupa dopiero się rodzi. Jest można powiedzieć u progu ostatecznego uformowania, ale to zupełnie nie przeszkadza, żeby patrzeć na nią z wypiekami na twarzy.

Dla mnie był to tym bardziej ważny koncert, że miałem okazję posłuchać grupy, grającej muzykę niemal wprost dla mnie. I rzecz nie w tym, że klub był pusty. Przeciwnie, sądzę nawet, że dla wielu, szczególnie w pierwszym secie zabrakło siedzących miejsc. Był to koncert, zagrany w taki sposób, jaki bardzo porusza moją wyobraźnię. Na własny użytek nazywam ją micro music. Nie żeby odwołać się w ten sposób do tak właśnie zatytułowanej płyty Mikołaja Trzaski z braćmi Oleś wydanej przed laty przez 1 Kg Records, ale po to by zwrócić uwagę, że całość muzycznych zdarzeń podczas koncertu to nie była głośna i donośna emanacja talentu, ale zaproszenie do cichej i wcale nie mniej przez to intensywnej refleksji, że piękna muzyka to także pojedyncze frazy, załamujące się melodie, krótkie motywy, pojawiające się nagle i tak samo nagle znikające, wyraźne, ale niedopowiedziane. Że w muzyce ważna może być nie tylko siła, ale również zamyślenie i bardzo intymne relacje pomiędzy improwizatorami.

To był koncert prawie unplugged. Tylko nieznacznie nagłośniony kontrabas wyłamywał się tej w pełni akustycznej estetyce. Muzycy niejako sami miksowali swoje brzmienie na naszych oczach i w obecności naszych uszu, bacznie uważając by zawsze zachować właściwe proporcje głośności. I być może także dlatego tak bardzo przejmująco zabrzmiała muzyka tria. Była w tej brzmieniowej warstwie surowa, a jednocześnie bardzo prawdziwa.

Właściwie niczego innego nie potrzeba żeby takim graniem się zachwycić. A tu dostaliśmy więcej. Dostaliśmy mądrego perkusistę, który już teraz wie jak może wyglądać rola jego instrumentu w całym obrazie, i który grając delikatnie nie traci niczego z precyzji i brzmieniowej adekwatności. Dostaliśmy także kontrabasistę mającego nie tylko dar komponowania, ale także potrafiącego nie zapomnieć o tym, że kontrabas to instrument niemal stworzony by prowadzić słuchaczy przez świat melodii. No i trębacza dysponującego umiejętnością nie tylko rozgrywania trębaczach tour de force, ale również powiadającego swoje historie szeptem, niemal wprost do ucha. Jako dodatkowy bonus otrzymaliśmy także zespół trzech ludzi, którzy bardziej niż na własny rachunek potrafią grać dla muzyki, a to jest raczej nie często spotykana sytuacja.

Koncert miał dwie odsłony. To nie często spotykana w Pardon To Tu sytuacja i nie bacząc czy to dobry zabieg formalny czy nie, cieszę się, że akurat wczoraj tak się stało, bo być może gdyby nie on to nie usłyszałbym przejmującej ballady Kennetha Dahla Knudsena zatytułowanej „Tucked In”. Ah jak było cudownie gdyby właśnie tak zakończył się koncert. Jest idealny, żeby na pożegnanie i żeby pozostawić uczucie niedpostytu. Zazdroszczę tym wszystkim, którzy dzisiaj w gdańskim Teatrze w Oknie będą mogli ich posłuchać.