Ceecilie Norby prawie finał tegorocznego Jazzu na Starówce

Autor: 
Maciej Nowotny
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

 

„Jazz Na Starówce” to dzieło Iwony Strzelczyk-Wojciechowskiej i Krzysztofa Wojciechowskiego. Dzięki ich zabiegom warszawiacy od lat już piętnastu cieszyć się mogą jazzową imprezą w letnie weekendy, w pięknej scenografii zabytkowego rynku Starego Miasta i do tego wszystkiego bezpłatnie! Brawo, brawo, brawo!

Zastanawiam się wszakże czy ten zasłużony aplauz powinien powstrzymać mnie od krytycznej analizy pewnych aspektów tej ze wszech miar godnej pochwały imprezy. Przy czym moje wątpliwości nie dotyczą idei festiwalu jako takiej, lecz jego strony artystycznej.

Czy słyszeli może Państwo o „jednym z najznamienitszych, młodym perkusiście” Manu Delago i jego zespole o nazwie The Wokheads? Albo o „mistrzu  amerykańskiej trąbki” Gary Guthmanie? A może o „nominowanej dziesięć razy do Grammy, divie skandynawskiego wokalu” Ceacilie Norby? Wszystko to są cytaty z oficjalnego programu festiwalu i przypominają trochę sposobem prezentacji ostatnich przeciwników Tomasza Adamka…. W tej krytyce nie chodzi mi nawet o to, że ktoś próbuje zrobić publiczności wodę z mózgu wciskając jej jako sławy muzyków nawet nie z drugiego, ale z trzeciego i dalszych garniturów. Tu chodzi o coś znacznie poważniejszego i dlatego nie bacząc na ryzyko zabieram głos: w ten sposób paczy się gust publiczności, źle pożytkuje się publiczne pieniądze (w końcu festiwal dofinansowuje stołeczny Ratusz) i zniechęca się ludzi do muzyki, którą kochamy. Szkoda mi najbardziej tej cudownej, entuzjastycznej, wiernej jak pies publiczności warszawskiej, która przychodzi na ten festiwal i dostaje muzyczny produkt co najwyżej drugiej kategorii.

Oczywiście obraz nie jest taki jednoznacznie ponury! Bez wątpienia prawdziwą gwiazdą festiwalu było Tord Gustavsen Ensamble. Wspaniały i potrzebny był także koncert dawno nie słyszanej legendy polskiego jazz-rocka formacji Janusza Grzywacza o nazwie Laboratorium. Ale o reszcie… lepiej zapomnieć. Ostatni koncert kwartetu Caecilie Norby spotęgował niestety moje wątpliwości. Przedstawiana jako 10-krotna laureatka Nagrody Grammy, owszem dostała je, ale tylko w lokalnej duńskiej wersji. Tego doprecyzowania zabrakło w informacji festiwalowej i miałem się prawo czuć zmanipulowany. Dodatkowo, co tu dużo pisać, o ostatniej płycie „Arabesque” trudno powiedzieć, że jest udana. Głos Caecilie Norby w bardzo odległy sposób przypomina głos Cassandry Wilson, też jest niski, ale brak mu siły, skali, dźwięczności i muzykalności jaką posiada głos Wilson. Nikomu nie poleciłbym kupna tej płyty, jest po prostu słaba, jest mnóstwo lepszych płyt zagranicznych wokalistek, a także polskich!

Swoją drogą nie rozumiem po prostu po co wywalać pieniądze na wątpliwej jakości jazz zagranicznych pseudogwiazd mając w kraju talenty tej miary co Aga Zaryan, Krystyna Stańko, Julia Sawicka, nie wspominając już nawet o Annie Marie Jopek. Niech mi ktoś wytłumaczy dlaczego nie zapłacić polskim artystom i mieć do tego jeszcze o niebo lepszy jazz?

Na koniec kilka słów  o koncercie Caecilie Norby, który był… udany. Stało się tak dzięki muzykom, którzy jej towarzyszyli, a byli to jej mąż kontrabasista Lars Danielsson, wielka postać światowego jazzu, pianista Jakob Karlzon, który dobrą robotę robi w szwedzkim mainstreamie i rzetelny Morten Wassard Lund. Lars Danielsson to geniusz, natomiast z przykrością stwierdzam, że w tym projekcie marnuje swój talent. Przypomina mi to układ jaki kiedyś panował np. między Randy Breckerem a jego żoną Eliane Elias. Grała ona na fortepianie bez najmniejszego polotu, a śpiewała jeszcze dużo gorzej niż Norby, ale mąż na siłę chciał z niej zrobić gwiazdę. Jak mawiał Miles: "Artysta jest zawsze sam - jeśli jest artystą" . To jest mój cały komentarz do takich układów. Ale nawet biorąc pod uwagę niezmierzony talent Danielssona i duży potencjał Karlzona, to powiem Wam, że Mazolewski z Kaczmarczykiem roznieśliby ich na strzępy. Grają o wiele bardziej dynamiczny, nowoczesny i komunikatywny jazz!

Jaki jest tego efekt? Przepraszam, ale nie jestem głuchy. Zamiast porządnego jazzu zza granicy czy fantastycznego polskiego usłyszałem kiepski jazz z importu lansowany na Bóg-wie-co. Dlatego powtarzam: król jest nagi. Kocham Jazz Na Starówce, życzę mu jak najlepiej i dlatego poproszę: Pani Iwono I Panie Krzysztofie! następnym razem dobry jazz i najlepiej jak najwięcej z Polski!