Root Of Things

Autor: 
Maciej Karłowski
Matthew Shipp Trio
Wydawca: 
Relative Pitch
Dystrybutor: 
Relative Pitch
Data wydania: 
20.03.2014
Ocena: 
5
Average: 5 (1 vote)
Skład: 
Matthew Shipp: piano; Michael Bisio: bass; Whit Dickey: drums.

Jest w moim odczuciu zdumiewającą sprawą sposób, w jaki Matthew Shipp zaprasza do słuchania muzyki. Muzyki, którą bez wątpliwości klasyfikujemy jako jazzową, ale o której jak o po prostu jazzowej nie sposób jest mówić. Zaprasza rzecz jasna na swoich warunkach i wiele od słuchaczy wymaga.

Ale to wiele, nie oznacza wcale stawiania przed słuchaczami jakichś sztucznie wybudowanych i trudnych do pokonania barier. Nie domaga się od nich ponadprzeciętnych kwalifikacji. Zmusza jednak, aby podeszli do słuchanej muzyki jak do całości, a do płyty jak do odrębnego kosmosu, zorganizowanego według własnej logiki.

Na tym jednak nie koniec. Muzyka Matthew SHippa to nie tylko strumień informacji płynący z jego inteligencji, kompozytorskich talentów i do inteligencji słuchaczy się odwołującej. To także za jednym zamachem również muzyka wielkiego uduchowienia, będąca jakby przekazem dziejącym się poza rozumowo, nieomal niczym niewidzialna kosmiczna siła.

Tak jest w przypadku jego recitali solo, także i tego, który czeka nas na jesieni, ale na razie o tym sza! Tak jest również gdy głos zabiera większy zespół.

Najnowszy jego album nagrany został w trio i zatytułowany „Root Of Things” i sądzę, że już sam jego tytuł jest istotną wskazówką, jak można pomyśleć o jego muzyce.

Można też wcale jako wskazówki go nie traktować, ale jako pytanie, co jest źródłem rzeczy? Gdzie musimy dojść, aby znaleźć ten najpierwszy impuls twórczy? Gdzie jest artystyczny, kreatorski big-bang?

Odpowiedzi albo może pomysłów na odpowiedź może być całkiem sporo, bo też i lider w swojej sztuce nie stawia się w roli wszechwiedzącego mędrca, który wie lepiej. Jeśli spojrzymy na to źródło wszechrzeczy z perspektywy utworu „Jazz It” to bez wątpienia nasze myśli skierują się w stronę jazzu, w rejon niemal swingujących rytmów i kompozytorskich formuł ofiarowanych nam przez jazz pięć dekad temu. Kiedy punktem wyjścia będzie „Pulse Code” rozpoczynający się od natchnionego i formotwórczego solo perkusji, to może właśnie w rytmie i jego sile upatrywać będziemy początków wszechrzeczy. Ale takich sugestii jest znacznie więcej.

Być może rzeczy biorą się z pojedynczej myśli. Z samotnego, pojedynczego i ciemnego głosu kontrabasu, śpiewającego jakąś tajemną, pradawną pieśń jak z intro to „Path”? Albo też z harmonii głosów, z mocnych, szerokich akordów („Code J”), których potęga skrywa w sobie wszelkie, następujące potem muzyczne tworzenie? I te abstrakcyjne i te liryczne, i te koncentrujące się raz to na pojedynczych porzucanych samym sobie, melancholijnych melodiach, raz to na gwałtownych erupcjach emocji.

A może wszystko staje się jasne już w otwierającym płytę tytułowym utworze, odzywającym się delikatne jak szept i groźnie jak pomruk morza, w którym mamy zapowiedź tego wszystkiego, co potem w dalszym ciągu trwania muzyki, zostanie we właściwym czasie i w natchnoiny sposób odkryte, jako poszczególne cześci większego kompozytorsko-improwizacyjnej palnu. 

Coraz częściej zdarza się tak, że przysłuchując się tak wielkiej ilości wydawanych płyt, tak nieprzebranej liczbie zarejestrowanych sesji, zadaję sobie pytanie, po co cała ta muzyka, jaki jest powód, dla którego dana płyta została wymyślona? Co takiego ważnego na niej jest, że ktoś decyduje się zachować ją z dala od czarnej dziury niepamięci, choć wcale w pamięć nie zapada? Czekam wówczas coraz bardziej niecierpliwie, by w końcu nadeszła płyta bez której nie mógłbym się obejść i czasami, choć nie za często, zdarza się, że na taką trafiam. Tak jak trafiłem na „Root of Things”.

Root Of Things; Jazz It; Code J; Path; Pulse Code; Solid Circuit