Romance With The Unseen

Autor: 
Paweł Baranowski
Don Byron
Wydawca: 
Blue Note
Dystrybutor: 
Pomaton/EMI
Data wydania: 
21.09.1999
Ocena: 
4
Average: 4 (1 vote)
Skład: 
Jack DeJohnette - drums, cymbals, drum sticks; Drew Gress – bass; Bill Frisell - guitar, strings; Don Byron – clarinet

Don Byron to dusza niepokorna. W swej karierze grał już tak różną muzykę, że trudno byłoby odpowiedzieć na zdawałoby się bardzo proste pytanie: jaką muzykę gra Don Byron? Nawet skwitowanie tego prostym stwierdzeniem: jazz, dalekie jest od prawdy. W swym dorobku ma przecież na przykład płytę z muzyką Mickey Katza, którą owszem zaliczyć można do improwizowanej, doszukać się tam elementów jazzu, ale powiedzieć o niej, że jest to po prostu jazz byłoby nadużyciem. A i w samej jazzowej "materii" Byron ma tak różne płyty, jak np. swingową "Bug Music" i free jazzową (no, przynajmniej w pewnym uproszczeniu) "No Vibe Zone". Z drugiej strony, dość rzadko Don Byron nagrywa swe własne płyty. Jaki zatem jest? Różny. Eklektyczny, jak całe downtownowe środowisko, do którego przecież z łatwością możemy go zaliczyć.

"Romance With The Unseen" jest płytą autorską Byrona, a od czasu jej nagrania minęło już ładnych parę lat. Pora najwyższa zatem płytkę tę przybliżyć. Wraz z klarnecistą, na płycie romansują znakomici goście: Bill Frisell, Drew Gress i Jack DeJohnette. I akurat o tej płycie można śmiało powiedzieć, że jazzową jest. Zawartych tu dziesięć utworów w większości stanowi kompozycje lidera, jednak zaciekawiający jest właśnie wybór pozostałych trzech nagrań. Dwa pochodzą z repertuaru orkiestry Duke Ellingtona, trzeci to piosenka Lennona i McCartneya. Czyżby zatem po odlotach znanych z kilku jego płyt, w tym wspomnianej, fenomenalnej "No Vibe Zone", Byron skierował się w stronę bardziej tradycyjnego materiału? Chyba jednak tak. Muzyka na płyta bądź co bądź wpisuje się w nowoczesny mainstream, a kompozycje sprzed lat są tak zagrane, że w zasadzie mogłyby wyjść spod pióra lidera.

Już kiedyś przy jakiejś okazji wspominałem, że fascynujący dla mnie jest bądź co bądź pewien renesans klarnetu we współczesnym jazzie. Po okresie fascynacji muzyków jazzowych saksofonami, pojawia się szereg ciekawych muzyków, którzy jeśli nie wyłącznie, to przynajmniej dość często sięgają po ten instrument. Pośród nich niewątpliwie wyraziste miejsce znajduje Byron. I słuchając jego improwizacji na tej płycie dojść możemy do wniosku, że sława jego jest zupełnie uzasadniona. Solówki są wspaniałe, kipią energią, pomysłowością i to zarówno w spokojnych, niemal relaksacyjnych momentach, jak i w szybkich pasażach. Podoba mi się również miejscami Frisell, choć wydaje mi się, że we fragmentach gra nazbyt podobnie do swoich countrowych pomysłów. Tutaj jednak spieszę z wyjaśnieniem - ja tej muzyki nie lubię, to mi się countrowe wydanie Frisella nie podoba. Wiem, jednak, że są tacy, którzy właśnie to jego wcielenie lubią najbardziej. Tym razem płyta, jeśli chodzi o grę Frisella, zawiera materiał w większym stopniu pod mój gust, albowiem owych countrowych wtrętów jest stosunkowo niewiele, a miejscami Frisell przypomina sobie nawet, że gitara, także w jazzie może zabrzmieć ostro. O sekcji niemal nie wspomnę, bowiem to sekcja marzenie. Czujna, z wielkim wyczuciem znajdująca właściwe dla siebie miejsce.

Dobra płyta, choć mnie marzyłoby się posłuchanie Byrona w tak ostrym wcieleniu, jak pamiętny koncert z Knitting Factory.

1.  Mural From Two Perspectives; 2.  Sad Twilight; 3.  Bernhard Goetz, James Ramseur And Me; 4.  I'll Follow the Sun (For Eamr); 5.  'Lude; 6.  Homegoing; 7.  One Finger Snap; 8.  Basquiat; 9.  Perdido (Pegao); 10.  Closer To Home