No U-Turn - Live in Pasadena, 1975

Autor: 
Andrzej Nowak (http://spontaneousmusictribune.blogspot.com/)
Bobby Bradford & John Carter Quintet
Wydawca: 
Dark Tree
Data wydania: 
14.04.2015
Ocena: 
4
Average: 4 (1 vote)
Skład: 
Bobby Bradford – kornet; John Carter – klarnet, saksofon sopranowy; Roberto Miranda, Stanley Carter – kontrabas; William Jeffrey – perkusja;

Przenosimy sie do gorącej Kalifornii. Na osi czasu cofamy się o cztery dekady. Baxter Lecture Hall, Pasadena. 17 listopada 1975 roku, a na scenie ekscytujący kwintet: Bobby Bradford – kornet, John Carter – klarnet, saksofon sopranowy, Roberto Miranda i Stanley Carter – kontrabasy i William Jeffrey – perkusja. Muzycy najpierw zagrają trzy kompozycje Bradforda, potem zaś dwie – Cartera.  Koncert potrwa 72 minuty i 20 sekund.

Zaczynamy od sztandarowej pięciolinii kornecisty Love’s Dream (znamy ją świetnie, choćby z wykonania wspólnie z muzykami brytyjskimi w roku 1973). Piękny, free jazzowy temat, wyśmienicie podany przez dwa silnie zsynergizowane dęciaki i potężną sekcję rytmiczną (mimo, iż oba kontrabasy nie są, niestety, perfekcyjnie zarejestrowane). Carter i Bradford płynną wspólnym, doskonałym flow, ich improwizacje pętlą się wzajemnie. Kocia empatia, telepatyczna komunikacja i buzująca kreatywność. To cechy konstytuujące genialność tego duetu. Carter na sopranie korzysta z oddechu cyrkulacyjnego, Bradford na kornecie zdaje się czynić to samo, choć na blaszaku nie jest to ponoć fizycznie możliwe. Popisy kontrabasów też noszą znamiona niebanalnych, jakkolwiek w potoku narracji frontmenów, stanowią raczej barwne przerywniki. Muzyka kwintetu przypomina wezbraną rzekę, pełną improwizowanych eksplozji, wszakże bez kantów i dramaturgicznych punktów zawieszenia narracji. Drugi utwór, to początkowo, zejście w sonorystyczne tłumienie emocji. Kontrabas ze smyczkami, kornet na wdechu, dobre talerze. Kameralnie wytrawne, barokowo bogate w pikantne szczegóły. Wykluwanie się z tego synkopowanej, jazzowej narracji nosi znamiona geniuszu, choć ona sama nie trwa zbyt długo. Solo kornetu, to bowiem kolejny stempel jakości tego koncertu.

Trzeci fragment, to temat kornecisty, który podawany jest niezwykle rozwichrzowanym tembrem, z plastrami imitacji i repetycji (może szkoda, że oba dęciaki grają po prawej stronie, zbierane przez mikrofony niemal w jednym paśmie). Szczęśliwie, po zagranym temacie, muzycy prowadzą swoje improwizacji na ogół naprzemiennie. 7-9 minuta, to prawdziwa ekstaza w tubie saksofonu sopranowego Cartera, 12-13 minuta, to z kolei, krwiste, free jazzowe solo na perkusji. Tuż po nich szaleństwa na gryfach kontrabasów. Start czwartego odcinka wyznacza nieco hipisiarskie intro drummera. Narracja kontynuowana jest przez wystudzony klarnet, który plecie uroczą balladę (kornet odpoczywa w tej piosence). Smyczki budują nostalgiczny background. Finałowy utwór, to jakby ciąg dalszy klarnetowej ekspozycji, tu o delikatnie semickich skalach. Zaraz potem kornet powraca do gry i daje się zapamiętać przez dłuższą chwilę. Kompozycje Cartera nie mają drive’u charakterystycznego dla tych, które wychodzą spod pióra Bradforda. Bliżej im do kameralistycznej zadumy, osadzonej wszak w tyglu free jazzowych erupcji. Dynamika finału przybiera jednak na sile, a muzycy drążą zakończenie koncertu swobodnym tańcem dętych improwizacji.

1. Love's Dream; 2. She; 3. Comin' On; 4. Come Softly; 5. Circle