Warsaw SUmmer Jazz Days 2016: Steve Coleman: naukowiec i muzyk

Autor: 
Maciej Krawiec
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Biografia Steve'a Colemana nie należy do standardowych życiorysów artystycznych. Bardzo rzadko bowiem się zdarza, by wybitna działalność muzyczna była wprzęgnięta w szeroko zakrojoną aktywność naukową i, co więcej, by obie one były doceniane zarówno przez słuchaczy, jak i społeczność akademicką. Coleman z powodzeniem je realizuje, badając muzykę jako część historii świata, ważny element odwiecznej komunikacji międzyludzkiej, wyraz egzystencji naszego gatunku oraz odbicie zjawisk fizycznych i fizjologicznych.

Naukę gry na instrumencie urodzony w Chicago Coleman rozpoczął w wieku czternastu lat – najpierw były to skrzypce, półtora roku później saksofon altowy. Na jego wczesną wrażliwość muzyczną duży wpływ miał ojciec, który w domu intensywnie odtwarzał płyty Raya Charles'a, Billie Holiday a zwłaszcza Charliego Parkera. Coleman wtedy odnosił się do nich jako do „muzyki starszych”; później, gdy odwiedzał kluby i tam słuchał jazzu, uświadomił sobie że repertuar tych artystów żyje w nowych interpretacjach i bynajmniej nie należy do przeszłości. W Chicago uczył się w dwóch ośrodkach: najpierw w Illinois Wesleyan University, który wkrótce zmienił na Chicago Music College na Roosevelt University. Uczęszczanie na tę ostatnią uczelnię, znajdującą się w centralnej części miasta, ułatwiło mu bywanie w klubach jazzowych: tam słuchał m.in. Vona Freemana, Bunky'ego Greena, Gido Sinclaira czy Sonny'ego Greera. Cenił sobie te kontakty, bo dzięki nim poznawał tajniki interesującej go coraz bardziej improwizacji. W owym czasie Chicago odwiedzały zespoły nowojorskie: grupy Maxa Roacha, Arta Blakey, Woody'ego Shawa czy Sonny'ego Rollinsa. Obcowanie z ich zaawansowaną jazzową sztuką sprawiło, że Coleman nie miał wyboru – musiał przenieść się z Wietrznego Miasta do Wielkiego Jabłka.

To nastąpiło w 1978 roku. Już kilka miesięcy po przyjeździe do Nowego Jorku był członkiem big bandu Thad Jonesa i Mela Lewisa, z którym odbył ponaddwumiesięczną trasę po Europie. Poza tą grupą grał jako sideman w zespołach Dave'a Hollanda, Michaela Breckera czy Abbey Lincoln. Równolegle występował również jako muzyk uliczny w składzie, który stał się kanwą dla jego późniejszego flagowego projektu: Steve Coleman and Five Elements. Wspólne badanie improwizacji i szukanie ekspresji płynącej z doświadczeń każdego z artystów, ale i metafizyki, mitologii czy historii naturalnej, znalazło swoje odzwierciedlenie w swoistej koncepcji filozoficznej M-Base. W grupie tej znaleźli się m.in. Cassandra Wilson czy Greg Osby.

Od tamtego czasu pasje naukowe Colemana towarzyszą mu nieustannie: wcielał je w życie odbywając niezliczone podróże mające na celu odkrywanie rdzennej sztuki kultur z całego świata, flirtując ze sztuczną inteligencją komputerów, a także zapraszając na wspólne sesje i trasy koncertowe artystów z rozmaitych muzycznych sfer: różnych rejonów Afryki, Ameryki Południowej czy Azji. Dokonywał tego na tak wysokim poziomie oddania oraz wnikliwości, że stał się regularnym beneficjentem najbardziej prestiżowych naukowych nagród i stypendiów, m.in. fundacji Guggenheima czy MacArthurów. Analizując albumy Colemana pod kątem ich repertuaru, filozofii zań stojącej, towarzyszących mu muzyków, objawia się bogactwo i głębia jego bezkresnych zainteresowań. Niemal każda grupa, którą stworzył, ma autonomiczną nazwę, naukowy wątek do zbadania i oryginalny skład.

Przykładem tego jest choćby jego najnowsze wydawnictwo „Synovial Joints”, które nagrał razem z powstałym w 1997 roku składem Council Of Balance. Inspiracją dla tej płyty, ponownie łączącej precyzję polirytmicznych struktur z niebywałym feelingiem i improwizacyjnym żarem, była refleksja nad ludzkim ciałem a w szczególności pracy stawów. Koncepcyjnie zestawia ich ruchy ze zmianami w rytmicznymi czy harmonicznymi w muzyce. Brzmi nietypowo? Na pewno, ale nie typowości oczekuje się od Colemana, a właśnie odwagi i oryginalności w poszukiwaniu uniwersalnych korespondencji. Pozostaje zazdrościć Amerykanom, którzy mogą obcować z występami live mieszkającego w pensylwańskim mieście Allentown muzyka stosunkowo często. Europejskim szczęśliwcom pozostało wybrać się na festiwal w Saalfelden, gdzie Coleman na jedynym w tym roku koncercie na Starym Kontynencie zaprezentował materiał z najnowszej płyty.