Warner Original Album Series: John Coltrane

Autor: 
Piotr Jagielski
Zdjęcie: 

Właściwie samo wymienienie tytułów, jakie składają się na ten fantastyczny box, powinno być dostatecznie wymowne: „Giant Steps”, „Coltrane Plays The Blues”, „Coltrane Sound”, „Coltrane Jazz” i „My Favorite Things”. Pięć wielkich albumów, jakie John Coltrane nagrał dla wytwórni Atlantic. Same wielkie nagrania, zero drobnostek. Trane dopiero co odszedł z zespołu Milesa Davisa. Postanowił zaryzykować i stworzyć własną grupę. Nie chciał być tylko „saksofonem Milesa”. Prezentowany box jest świadectwem tego, jak mu poszło. A jak poszło, wszyscy wiemy.

Nagrania powstały w latach 1960-64. Zaledwie czterech lat potrzebował saksofonista, by na zawsze wpisać się do księgi chwały tej zasłużonej wytwórni. Całość dzieła otworzył płytą „Giant Steps”, dziś uznawa za jedną z kluczowych w ewolucji twórczej Coltrane'a. To w niej krytycy i fani dopatrywali się zerwania z bebopem i początek wielkiej zmiany w życiu i twórczości Trane'a. Ten pierwszy z atlanticowskich zbiorów od razu stawia przed słuchaczem Coltrane'a dojrzałego. Chyba trudno było przewidzieć w 1960 roku, jak bardzo mylne to wrażenie i że muzyk ma do przejścia jeszcze kawał drogi i nie jest wcale ukształtowany, a dopiero zaczyna poważne granie. Był to również pierwszy album, na którym znalazły się wyłącznie kompozycje Coltrane'a.

„Giant Steps” to właściwie dwie płyty w jednej. Płyta zapowiada następne dwa nagrania – oba dokonane w roku '61 - „Coltrane Jazz” i „My Favorite Things”. To właśnie podczas sesji do „Giant Steps” powstał materiał, który znalazł się na dwóch kolejnych krążkach. Być może wskazane jest słuchanie ich po kolei, traktowanie jako nierozłącznej całości. Może być ciekawie. Poza tym – Wynton Kelly, Jimmy Cobb i Paul Chambers, ówcześni muzycy Milesa Davisa, łaskawie wspomogli saksofonistę podczas nagrań, w związku z czym wszystko brzmi po prostu wyśmienicie.

Te albumy dały również początek prawdziwie Trane'owskiemu brzmieniu i technice „sheet of sound”, którą zasłynął.

Na kolejnych albumach zmieniają się muzycy, a skład znany z zespołu Davisa zastąpiony zostaje składami, które wiodą wprost do klasycznej Coltrane’owskiej machiny z McCoyem Tynerem i Elvinem Jonesem. Brakuje jeszcze tylko basisty Jimmy’ego Garrisona, na miejscu którego grał wówczas Steve Davis. Choć ci muzycy uczestniczyli w sesjach do „Giant Steps”, dopiero na „My Favorite Things” pozwolili sobie na tyle, ile prawdopodobnie chcieli. Ta płyta jest niezwykła, dla wielu być może najlepsza, jaką nagrał. Nie spieram się, to jedna z najlepszych rzeczy, jakie słyszałem. Zaczyna się od prawie czternastominutowej mantry opartej na popularnej piosence Rodgersa i Hammersteina. Jednak bardzo szybko melodia traci banalność i staje się przestrzenią do duchowej manifestacji absolutnie wszystkiego, co akurat przelatuje przez głowę Coltrane'a. Jones i Tyner wspomagają go, tworząc rusztowanie dla wariacji saksofonisty. I tak przez cały album. Serio, nie przesadzają ci, którzy twierdzą, że to podium, jeśli idzie o najlepsze nagrania jazzowe w historii. A jeśli się mylą, to naprawdę niewiele.

„Coltrane Plays The Blues” to flirt genialnego saksofonisty z bluesem. Bardzo zgrabny i godny uwagi, choć tu akurat zachwyty nieco słabną. Interpretacje bluesowych melodii są świeże i bardzo wiarygodne. Dokument sprawności i umiejętności porozumiewania się różnymi muzycznymi językami. Gdyby ktoś miał wątpliwości. Zamykający box album „Coltrane Sound” jest problematyczny, jeśli chodzi o datowanie. Materiał został zarejestrowany jeszcze w 1960 roku, lecz wytwórnia wstrzymała się z wydaniem aż do '64. Nagrania zdradzają duże zainteresowanie Coltrane'a freejazzem i awangardowymi eksperymentami. Trane odchodził od klasycznego jazzu; to okazało się za mało na jego apetyt. Już pod koniec lat 50. Coltrane dawał podczas koncertów zapowiedź tego, co w światowym jazzie dziać się będzie za kilka lat. Daje to mgliste pojęcie o tym, jak zaawansowanym intelektualnie muzykiem był. Zestaw pięciu płyt, prezentowanych w warnerowskim boxie, jest znakomitym elementarzem Coltrane'a, oraz przygotowaniem do tego, co miało nastąpić już za chwilę - „A Love Supreme”.