Tie Break - zespół niepokorny, zespół kultowy zagra na Warsaw Summer Jazz Days 2013.

Autor: 
Maciej Karłowski
Zdjęcie: 

Tie Break. Gdyby nie ostatnie zdarzenia związane z zespołem niemal udałoby się zapomnieć o tej formacji. A to byłoby bardzo niefortunna sytuacja, bo Tie Break to nie tylko cześć polskiej jazzowej historii, ale jak twierdzi wielu zespół kultowy.

Nawet biorąc poprawkę na to jak bardzo słowo kultowy jest dzisiaj nadużywane do częstochowskiego TIe Breaku pasuje ono jak ulał. Kultowy bowiem to przecież taki, który odcisnął się w świadomości społeczeństwa, popularny, ale i elitarny zarazem. Nie wszystko takim przymiotnikiem nazwać można. Tie Break można, bo z Tie Break już od samego początku był nie tylko kapelą, ale spektakularną emanacją stylu życia, sposobu widzenia świata sztuki i muzyki. W końcu też z Tiebreaku, ale nie tylko z niego, także z innych rewolucyjnych grup lat 80. nazywanych często zbiorczym terminem Young Power, wychodziły kolejne pokolenia muzyków, którzy na własną rękę i zgodnie ze swoimi zapatrywaniami estetycznymi wzbogacali polską muzykę improwizowaną.

Jako kontestatorzy w oczywisty sposób nie zaskarbili sobie sympatii wszystkich. Ówczesny jazzowy establishment wystąpił przeciw nim niemal tak ostro jak oni przeciw establishmentowi. „Z tyłu rok z przodu bzdety” grzmiał Zbigniew Namysłowski. Zaskakujące bo ostatecznie zawsze słynął z nie małej atencji dla młodych muzyków. Ale nie dla takich, którzy, jak był uprzejmy stwierdzić w wywiadzie Romualda Bokuna dla Kuriera Polskiego - „niezależnie od zgrabnych aranżacji grają o siedmiu zbójach”. W Jazz Forum pojawiały się diagnozy o stanie polskiego jazzu i widoków na przyszłość, jakie się malują w kontekście nawałnicy szalonej młodzieży w kolorowych strojach. Stanowisko w tej sprawie i prób diagnozy podejmowali się dziennikarze Tomasz Szachowski i Adam Szulc. Dobrze jednak, że głos w końcu oddany został także samym architektom ówczesnego fermentu estetycznego. Dobrze choć późno, bo ile nie myli mnie pamięć to dopiero na początku roku 1987.

Tie Break istniał już od prawie 10 lat. Pierwszy skład zespołu ukształtował się w 1979 roku. Grupę budował nie żyjący już perkusista Czesław Łęk  oraz gitarzysta Janusz „Yanina” Iwański. Do nich dołączyli wkrótce Krzysztof Majchrzak grający na gitarze basowej oraz Antoni „Ziut” Gralak. Pierwszy duży koncert zagrali w częstochowskim kinie Relax i był on cześcią przeglądu filmów inspirowanych twórczością Marka Hłaski. W rok później już pod nazwą Tie Break pojechali na Jazz Juniors i powrócili z niego z tarczą, wygrywając konkurs dla młodych zespołów, a „Ziut” Gralak zwycięstwo w kategorii indywidualnej. Jeszcze tego samego roku 19 marca 1980r. na zaproszenie Antoniego Krupy, Tie Break dokonał pierwszego nagrania "live". Dla Polskiego Radia – Kraków, z koncertu w tamtejszej Rotundzie.

Takich zwycięstw było zresztą więcej. Co zresztą żadną miarą nie powinno dziwić, bo w rozpalonych głowach ówczesnych 20-latków aż kipiało od pomysłów i chęci zaznaczenia swojej obecności wcale nie w maistreamowym duchu. Mało kto jednak kwapił się, aby podać im pomocną dłoń.  Wyciągnął ją w końcu człowiek, po którym można było się tego spodziewać i który swoją sztuką oraz podejściem do wszystkiego co nowe, zawsze bardzo odstawał od średniej krajowej polskiej sceny jazzowej.

„Z nimi bardzo dobrze się czułem. Dobrze trzymaliśmy się z Ziutem Gralakiem. O nich mówiło się wtedy punk jazz” mówił Tomasz Stańko w swojej autobiografii, a  Janusz „Yanina” Iwański – ojciec współzałożyciel Tie Breaku tak ten gest wspomina „Był naszym guru... Posłuchał nas i powiedział: robicie dobrą robotę, tak trzymać. Umocniliśmy się w przekonaniu, że idziemy dobrą drogą. Mieliśmy po 20 lat, jeździliśmy i wygrywaliśmy festiwale”.

Tie Break jednak, choć zdobywał serca słuchaczy i części krytyki, to jednak okazał się grupą dotkliwie uwierającą, ówczesnych włodarzy naszej „reglamentowanej i koncesjonowanej” jazzowej kultury. Na swoją pierwszą płytę zespół czekać  musiał aż do 1989 roku i o dziwo nie ukazała się wcale nakładem Polish Jazz, co byłoby naturalnym rozwiązaniem, ale siłą wydawniczą Polskich Nagrań. W jakiś niewytłumaczony sposób także i zaproszenia na zagraniczne festiwale, kierowane do Tie Break, nie dochodziły do adresatów. Jak dalece musieli stawać działaczom ością w gardle niech zaświadczy fakt, że o zostaniu finalistą  słynnego jazzowego festiwalu w Leverkusen, członkowie grupy dowiedzieli się nie dość, że miesiąc później to na dodatek magazynu Jazz Forum. Takich historii jest podobno znacznie więcej, ale nie pora dziś o tym pisać.

Tymczasem Tie Break grał. Nieustannie, choć głównie na krajowej scenie i głównie dla młodych, którym uświęcone historycznie stylistyczne podziały w muzyce jakoś nie chciały już wystarczać. Przez kolejne lata zmieniał się jego skład. Z zespołem współpracowali chyba wszyscy początkujący młodzi rewolucjoniści. Bracia Pospieszalscy Marcin, Mateusz i Jan. Ten ostatni na długo zanim porzucił muzykę dla praktyki publicystycznej. Jak meteor przeleciał przez nią natchniony saksofonista Włodzimierz Kiniorski. Grali skrzypek Waldemar Wardyłło, pianiści Wojciech Konikiewicz i Wojtek Puszek ( to z nim w składzie i z nowym brzmieniem grupa zrealizowała projekt muzyczny "Katarsis"), grecki perkusista Sarandis Juwanudis, wokalista Jorgos Skolias i saksofonista Aleksander Korecki.

Ale w grudniu 1983 roku masa krytyczna została przekroczona, po koncercie na festiwalu Jazz Jamboree Tie Break zawiesił działalność. Muzycy rozeszli się w swoje strony na trzy lata. Grywali albo wręcz współtworzyli kilka bardzo ważnych, nie tylko jazzowych zespołów ot takich choćby jak "Free Cooperation", "Śmierć kliniczna", "Sesja", "Young power", "Stan`d art.", "Green revolution" "VooBooDoo" albo „Svora” – formacja, w której Yanina, Ziut oraz Mateo i Marcin Pospieszalscy wraz ze Stanisławem Sojką, gitarzystą Andrzejem Urnym i perkusistą Andrzejem Ryszką dali nie dość, że kilka koncertów, w tym także podczas festiwalu w Jarocinie ’84, to jeszcze nagrali dla archiwum Polskiego Radia PR.I  trzy utwory: "Madam schizofrenia", "Co ty na to" oraz "Nikogo".

Potem jeszcze kilka lat działali razem. I choć wreszcie zaczęli wyjeżdżać na koncerty zagraniczne i dokumentować swoją muzykę na płytach ("Live", "Duch wieje kędy chce" i "Gin Gi Lob")  to tak naprawdę o jakiejś systematyczności i regularności działania chyba mówić już było nie sposób. Drogi muzyków w końcu rozeszły się na dobre, choć tak naprawdę formacja oficjalnie nie przestała istnieć, a tylko zawiesiła swoją działalność.

Ale pamięć o Tie Breaku pozostała, jak się okazuje pomimo upływu lat ciągle żywa. Stąd też, od kiedy zaczęły krążyć pogłoski, że legendarny band tym razem ma szansę wrócić da koncertowego życia na dobre, to serca wszystkich, którzy pamiętają zaczęły bić mocniej. Wyprzedane do ostatniego bilety na dotychczas zagrane w różnych częściach Polski koncerty nie staną się dowodem, na to, że to całkiem spora grupa słuchaczy.

Trzon zespołu, ten jaki od dekad pamiętamy, z Marcinem i Mateuszem Pospielszalskimi, Antonim „Ziutem” Gralakiem i Januszem „Yaniną” Iwańskim, który złączony został nie tylko wspólnotą muzycznej myśli, ale pomimo wszystko także zwyczajną ludzką przyjaźnią, wciąż trzyma się mocno. I to jest dobra wiadomość tym bardziej, że w gronie współpracowników czy może lepiej powiedzieć gości zespołu jest teraz perkusista Frank Parker i przede wszystkim legenda polskiego jazzu Michała Urbaniak. I tylko wypada mieć nadzieję, że nowe czasy już z innymi działaczami, innymi włodarzami i chyba jednak lepszą niż kiedyś atmosferą dla niepokornych talentów, okażą się bardziej dla Tie Break sprzyjające.