Po słonecznej stronie życia

Autor: 
Paulina Biegaj
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Przyszła wiosna. Pytanie tylko, czy to zauważymy.

 Amerykanie istotę swojego patrzenia na świat zawarli w zdaniu „take it easy”. „Keep smiling”, „jutro też będzie dzień”, słyszymy w kultowej komedii „Kochaj, albo rzuć”. Oglądałam ją już kilka, jeśli nie kilkanaście razy. Zderzenie amerykańskiego stylu z polskim ukazali także twórcy „Excentryków”. Otóż z „take it easy” Polaków jest tak, jak z ich słuchaniem jazzu w latach 50. Wszystkim się podoba, ale nikt tego do końca nie rozumie. Najpierw kiwanie głową w rytm muzyki big bandu Fabiana, potem kręcenie głową w odmowie: „panie, daj sobie spokój z tym graniem”. Kwintesencja beznadziejności.

Tymczasem w pozornie błahym powiedzonku kryje się doniosła prawda. Pomimo tego, że rzeczywistość bywa ponura, trzeba się cieszyć, bo jutro zaświeci słońce. Tę ponurość Janusz Majewski i Włodziemierz Kowalewski genialnie zestawili w swoim najnowszym filmie z podtytułową słoneczną stroną życia. Widzimy w „Excentrykach” dwa plany. Nie filmowe, a brzmieniowe. Przykrej pogodzie, żmudnemu rozpalaniu w piecu i poważnemu bólowi brzucha towarzyszy cisza. Jest ona skontrastowana, a wręcz zagłuszona, muzyką Duke'a Ellingtona i innymi jazzowymi standardami. Jasnymi, ruchliwymi, pełnymi życia. Może być też dobrze.

Duke Ellington jest zresztą mistrzem wybuchów radości w swojej dynamicznej, głośnej i uroczystej muzyce. Pamiętam zeszłoroczny majowy koncert dedykowany mu w Krakowie. Ciemna, surowa bazylika ojców franciszkanów. Kościół. A w nim brzmienia, których mury tego kościoła słuchają nieczęsto. Radość i lekkość utworów Ellingtona unosi się pod samo sklepienie. Wnętrze bazyliki przez chwilę wygląda zupełnie inaczej i życie też.

Bo wszystko zależy od spojrzenia. Z pewnością są osoby, które nie wpuściłyby nigdy takiej jazzowej muzyki do kościoła. Otwarte patrzenie podpowiada jednak, o co tutaj chodzi, o radość. Spotkałam też kilka takich osób, którym tę radość ktoś im zabrał, zostawiając zgorzknienie i bezsens. Ich problem tkwił w jednej kwestii. Oni tego sensu nie widzieli. To ten sam problem, jaki mają polscy urzędnicy nie tylko z „Excentryków”. Często nie widzą sensu w sztuce.

Można czegoś nie widzieć i można w zamian wszędzie widzieć zło. Wszystko zależy właśnie od tego, przez jaki pryzmat Państwo patrzą. I tak na ludzi można patrzeć przez pryzmat podejrzliwości, na dzieje przez pryzmat spisku, który za chwilę zdmuchnie wszystkich z powierzchni ziemi, a na codzienne życie przez pryzmat pieniędzy, czując się stale okradanymi. A tak naprawdę samemu okradając się z bliskości, z inteligencji, i z tego, czego nie można kupić. Na jeden i ten sam świat można spojrzeć jako na dobry i jako na zły. Pytanie tylko, który z nich jest prawdziwy.

Ktoś zapyta, czy świat nie jest i tak i taki. Cały problem polega na tym, że jest i dobry i zły! Gdyby nie to, Amerykanie nie pokrzepialiby się jasnym spojrzeniem na przyszłość, artyści, nie tylko ci z „Excentryków”, zajęliby się czymś innym, a Duke Ellington nie opowiedziałby się w utworze „On The Sunny Side Of The Street” za jedną stroną stroną życia! Bo aby patrzeć przez jeden pryzmat, trzeba tę jedną stronę życia wybrać. Uznając jej prawdziwość.

Razi nas  naiwny, wesołkowaty i przyklejony uśmiech. To uśmiech odbiorców rzeczywistości, którzy udają, że ponurej strony rzeczywistości nie ma. Jest też jednak inny uśmiech. To uśmiech artysty, który tak, jak główny bohater „Excentryków”, wypowiada motto swojego patrzenia na życie: „trzeba grać”. Muzycy wiedzą, że nie jest tylko dobrze. Ale wiedzą też, po której stronie leży prawda.

Jeśli jest ona także w muzyce, w słonecznych utworach Duke'a Ellingtona, to znaczy, że prawdziwy świat jest tam, gdzie energia i optymizm świecącego słońca. I takiej właśnie, słonecznej wiosny, Państwu życzę!