Olu Dara - trębacz namaszczony przez Jorubów

Autor: 
Piotr Wojdat
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Czasami bywa tak, że aby móc zapisać się w annałach danego gatunku muzycznego, nie trzeba być liderem zespołów, w których się gra. Można pojawiać się na wielu płytach różnorakich wykonawców, przez lata zdobywać doświadczenie i pokazywać swój kunszt artystyczny w roli sidemana. Jedną z takich postaci ze światka muzyki jazzowej, która spełnia wyżej wymienione warunki, jest amerykański trębacz i kornecista Olu Dara.

Urodzony 12 stycznia 1941 roku w Natchez - pierwszej stolicy stanu Mississippi, już od lat 60. wykazywał dużą aktywność twórczą. W latach 70. zmienił swoje prawdziwe imię i nazwisko (Charles Jones) na Olu Dara. Inspiracją do tej zmiany była fascynacja Amerykanina językiem ludu afrykańskiego Jorubów, zamieszkujących takie kraje jak Nigeria, Benin i Togo. Od tego momentu trębacz zaczął też występować publicznie w zespołach innych, bardziej znanych instrumentalistów. W tym kontekście trzeba przede wszystkim wspomnieć o znakomitym saksofoniście Davidzie Murrayu. Olu Dara stał się członkiem jego oktetu. A o umiejętnościach jazzmana można było się przekonać, słuchając “Flowers For Albert: The Concert” (jeszcze w kwartecie) oraz “Ming” (już w ośmioosobowym składzie personalnym).

Wielkość albumu “Ming” można uwypuklać na wiele sposobów. Ograniczę się jednak do stwierdzenia, że był to materiał doskonale wyważony. Proporcje wolnej improwizacji, solowych partii instrumentalnych oraz kunsztu kompozytorskiego nie zostały w żadnym razie zachwiane. Duża w tym zresztą zasługa bohatera niniejszego artykułu. Olu Dara znalazł wspólny język z takimi znakomitościami jak saksofonista Henry Threadgill, czy kornecista Lawrence “Butch” Morris. Potwierdziła to zresztą kolejna płyta oktetu Davida Murray’a - “Home”, która okazała się godnym następcą wydanego przez Black Saint “Ming”.

W kolejnych latach Olu Dara kontynuował dobrą passę, między innymi podejmując rękawicę, którą rzucił mu gitarzysta James Blood Ulmer. Trzeba przyznać, że i ta współpraca wyszła trębaczowi na dobre. Potwierdzeniem tej tezy jest zawartość wspólnych płyt Ulmera i Dary z początku lat 80. - “Are You Glad To Be In America?” oraz “Free Lancing”. Szczególnie warto je polecić wszystkim tym, którzy gustują w muzyce na styku jazzu, rocka i funku.

Nieco wcześniej wspominałem o tym, jak bardzo ważna dla Olu Dary była artystyczna kooperacja z Davidem Murrayem. Przyniosła nie tylko najwyższej jakości nagrania, ale przyczyniła się też do nawiązania współpracy z innym członkiem legendarnego oktetu. Mam tutaj na myśli saksofonistę Henry’ego Threadgilla - mistrza altu, który na tę okazję powołał do życia własny sekstet. Zaowocowało to wydaniem dwóch bardzo udanych płyt - “When Was That?” oraz “Just The Facts And Pass The Bucket”.

Na tym jednak nie kończy się długa lista znaczących przedsięwzięć Olu Dary. Trębacz w różnych etapach swojej kariery miał też okazję współpracować z saksofonistą Juliusem Hemphillem, basistą Cecilem McBee, czy wokalistką Cassandrą Wilson. Oprócz jazzu żywo interesowała go afrykańska muzyka etniczna, funk czy blues. Dał zresztą poznać się od tej strony, m.in. na płytach zarejestrowanych przez jego własny zespół. Jako lider zadebiutował dopiero w 1998 roku albumem “In the World: From Natchez to New York”, gdzie głównie gra na… gitarze i śpiewa.

Na koniec warto jeszcze wspomnieć o tym, że Olu Dara jest ojcem Nasa, autora jednej z najważniejszych płyt w historii hip hopu. Rzecz jasna, mowa w tym przypadku o albumie “Illmatic”. W utworze “Life’s A Bitch” można zresztą usłyszeć obu panów, w tym Olu Darę grającego na kornecie.