Na ciszę trzeba sobie zasłużyć - ECM a jazz europejski

Autor: 
Kajetan Prochyra
Zdjęcie: 

Logo wydawnictwa ECM na płycie jest dla nielicznych szczęśliwych błogosławieństwem. Jak mało która firma fonograficzna, ma rzetelną światową dystrybucję, a mediom muzycznym zwyczajnie nie wypada ignorować kolejnych tytułów w jej katalogu. Niemiecka firma ma jednak co najmniej tyle samo entuzjastów co tych, którzy uznali ECM za jazzowy podgatunek, który zdefiniować można jako europejską muzykę, pełną przestrzeni, spokoju, skandynawskiego chłodu i ciszy - czyt. przewidywalne i bez ikry. W dodatku o wszystkim decyduje szef monachijskiej oficyny, producent większości tytułów w jej katalogu - Manfred Eicher.

Muzyka to nie dźwięki. To organizacja emocji w czasie - powiedział  w jednym z wywiadów Eicher. Wydaje się, że w hierarchii szefa ECM, ostatnim elementem procesu powstawania muzyki - być może jedynym, który już go nie interesuje - jest zaliczenie go do któregoś z gatunków. Sam w swojej firmie wydzielił jedynie sekcję ECM New Series, dedykowaną muzyce poważnej - twórczości zarówno kompozytorów klasycznych, jak i współczesnych. Nawet jednak i w tak postawionych “regułach” można w katalogu wydawnictwa znaleźć wyjątki. Ot, niedawno wydany album “If Grief Could Wait” harfistki Giovanny Pessi i śpiewaczki Susanny K. Wallumrød. Choć lwia część kompozycji na tym krążku to interpretacja muzyki barokowego kompozytora Henry’ego Purcella, rozpisane obok harfy i głosu także na violę da gambę i szwedzką harfę klawiszową - płyta znalazła swe miejsce  w “głównym”, “jazzowym” katalogu ECM. Czy powodem takiej decyzji było wykorzystanie także kompozycji XXwiecznej muzyki popularnej - utworu Nicka Drake’a czy dwóch kompozycji Leonarda Cohena? 

Naczelna zasada ECM brzmi: szukaj "innego" a nie "dowiedzionego" - powiedział w cytowanym wcześniej wywiadzie dla niemieckiego pisma Mono.Kultur Manfred Eicher. Nie ma powodów by nie wierzyć w taką motywację dla wydania np. muzyki do filmu “Nouvelle Vague” Jean-Luc’a Godarda (1990r), legendarnej płyty “Tabula Rasa” zawierającą kompozycje Arvo Parta wykonane przez Gidona Kremera, Keitha Jarretta, Alfreda Schnittke, litewskich i niemieckich filharmoników (1984) czy niedawnej “Re: ECM” duetu producencko-dj’skiego Ricardo Villalobos - Max Loderbauer - zawierającego remixy, elektroniczne przetworzenia wybranych utworów z katalogu niemieckiej wytwórni. Przykłady podobnie nieoczywistych decyzji wydawniczych można mnożyć - niektóre okazywały się spektakularnymi sukcesami komercyjnymi, jak spotkanie męskiego kwartetu wokalnego The Hilliard Ensemble z saksofonistą Janem Garbarkiem. Inne - jak orkiestrowe projekty brytyjskiego guru wolnej improwizacji Evana Parkera, pozostały smakołykiem dla wybranych. 

Ma Eicher swoje gwiazdy. Niemal drużynę pierścienia stanowią członkowie pierwszego kwintetu Garbarka z "Afric Pepperbird" - obok leadera gitarzysta Terje Rypdal, basista Arild Andersen i perkusista Jon Christensen, który pojawił się na przeszło 70 tytułach ECM. Do tej plejady bez wątpienia zaliczają się także Tomasz Stańko, Enrico Rava, czy nieuczestniczący już czynnie w muzycznym życiu Eberhard Webber. Obok tych wielkich mistrzów swą obecność zaznaczją także muzycy młodego pokolenia - obok Norwegów takich jak pianista Tord Gustavsen (w tym roku ukazała się jego piąta płyta, zatytułowana “The Well”) czy saksofonista Trygve Seim (świetne “Purcor”) oraz  trębacz Mathias Eick (znany szerzej dzięki działalności w grupie Jaga Jazzist), widoczni są także Szwajcarzy: Collin Valon (“Rruga”) czy Nik Bärtsch (“Ronin"), Włosi (Stefano Bollani, Stefano Bataglia), a także Polacy: Marcin Wasilewski, Sławek Kurkiewicz i Michał Miśkiewicz, którzy jako trio po raz trzeci wpisali się do katalogu ECM - tym razem albumem “Faithful”, ale aktywni są także jako sidemani, czy to z Manu Katche czy z Tomaszem Stańko.

Na ciszę, podobnie jak na odpoczynek, trzeba sobie zapracować, powiedział kiedyś Eicherowi węgierski kompozytor György Kurtág. Szczególnie dziś, taki postulat wydaje się aktualny - w życiu jeszcze bardziej niż w muzyce. W tym kontekście, jeszcze bardziej niezwykły wydaje się fakt, że ECM Records GmBH - siedziba wytwórni mieści się, jak pokazał poświęcony ECM i Eicherowi film "Sound and Silence", tuż obok ruchliwej autostrady w dość zwyczajnym, betonowym, industrialnym klocku.

Szef ECM zapowiada, że dopóki słuch będzie mu dopisywał, szukać będzie "nowych dźwięków". Szeroki katalog wydawnictwa pozostanie i, jak sądzę, wciąż będzie wpływał na gust muzyków i słuchaczy. 

Niedawno na łamach Jazzarium.pl publikowaliśmy inny tekst poświęcony ECM i Manfredoiwi Eicherowi - Manfred w Ameryce. Zachęcamy do lektury :-)