Misha Mengelberg - miłośnik papug, który rozimprowizował Europę.

Autor: 
Maciej Karłowski
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
mat. reklamowe

Wśród znaczących postaci europejskiej sceny muzyki improwizawoanej są nazwiska znane, wielkie i kluczowe. Oprócz nich jest też Misha Mengelberg człowiek, którego klasyfikować trudno. Nie marzyła mu się kariera koncertującego pianisty. A jednak zadebiutował na rynku płytowym właśnie w takiej roli i co więcej w stylu, w jakim mało komu się przydarzyło! Wziął udział w nagraniu legendarnej ostatnie koncertowej płycie Erica Dolpy’ego „Last Date”. Od tamtego czasu zagrał ze wszystkimi chyba improwizatorami świata od Anthony'ego Braxtona, przez Evana Parkera, Petera Brotzmanna, Steve'a Lacy'ego po Vijaya Iyera, ale po takim starcie wcale nie dziwi fakt, że jego pierwsza autorska płyta nagrana została w USA podczas Newport Jazz Festiwal, a przecież tamtym czasie nie było powszechną rzeczą zapraszanie zespołów z Europy. 

Dla Mishy być może zrobiono wyjątek także i dlatego, że wywodził się z bardzo szacownej rodziny o wielkich muzycznych tradycjach, w której Rudolf, Karrel – kompozytor i krytyk muzyczny oraz ojciec Mishy, a przede wszystkim Willem – słynny dyrygent i interpretator dzieł Gustawa Mahlera zajmowały kluczowe pozycje.

 

Prawdę powiedziawszy Misha Mengelberg w ogóle nie chciał być muzykiem. Myślał o zawodzie architekta. „To fajny zawód, mój dzidek był architektem, więc to także i cześć rodzinnej tradycji” Choroba jednak te studia przerwała. Z architektury wyszły więc nici, ale być może właśnie dzięki temu europejska scena dostała w prezencie znakomitego muzyka. :Ja nawet nie studiowałem fortepianu. W ogóle mnie to nie interesowało. Ale kompozycja, teoria muzyki, klasyczny kontrapunkt już owszem.  Bardzo to lubiłem” – powiedział w jednym z wywiadów. W innym z kolei stwierdził wprost: Jako pianista jestem nikim, ale gram na fortepianie. Zresztą jestem niezdatny do grania na czymkolwiek.

Nie zgodzą się z tym zapewne wszyscy ci, którzy pokochali, choćby jego triowe płyty „No Idea” i „Who’s Bridge” wydane w Japonii, a nagrane z Greggiem Cohenem – na kontrabasie i Joeyem Baronem na perkusji czy któreś z trzech płyt: „Regeneration, „Dutch Masters” czy „Change Of Seasons” odnawiające w latach 80. pamięć o Theloniousie Monku i Herbiem Nicholsie, ale  nie jako o stricte jazzmanach, a o wyjątkowych i wielkich kompozytorach. Nie bez znaczenia były oczywiście też jego solowe recitale, które potrafią zapaść w pamięć tak, że już nie ma powrotu do postrzegania muzyki w taki sposób, jak miało się to w zwyczaju przedtem. Prawdą jednak jest też, że jednak chyba, pomimo wszystko to nie gra Mengelberga na fortepianie uczyniła go postacią wyjątkową w świecie muzyki.

Mengelberg był przede wszystkim człowiek idei muzycznej, nie muzycznego wykonawstwa w wirtuozerskim znaczeniu. Niektórzy upatrują początków tych inklinacji jeszcze w latach 50 kiedy jako młody muzyk uczestniczył w słynnych darmstadzkich warsztatach pod okiem Johna Cage, a potem bardzo zbliżył się do grup związanych z ruchem FLUXUS. Inni widzą w rodzinnej tradycji, a jeszcze inni w tym, że Misha Mengelberg ma po prostu w sobie wcale nie często spotykany dar postrzegania muzyki, jako części kultury, której nie można od reszty zjawisk społeczno-historycznych żadną miarą oderwać. Widzi ją jako element życia i ludzkiej aktywności.

 

Tak jest bez wątpienia i z pewnością dowodem na to jest z jednej strony jego aktywny udział w powstaniu STEIM (STudio for Electro Instrumental Music) w Amsterdamie, z drugiej stworzenie wraz trzema muzycznymi przyjaciółmi Hanem Benninkiem i Willemem Breukerem i Pietem Noordijkiem organizacji dającej oparcie całej holenderskiej scenie improwizatorskiej.

Instant Composers Pool, w skrócie ICP, stała się od drugiej połowy lat 60., z jednej strony warsztatem improwizatorskich i konceptualnych działań holenderskiej sceny muzycznej, z drugiej, trybuną, z której artyści mogli swoje artystyczne manifesty śmiało wygłaszać i jeszcze śmielej domagać się wysłuchania. Była też ICP oficyną wydawniczą dokumentującą muzyczny ferment, ale nie taką, którą rzuca na szalę wszystko od razu, ale cierpliwie buduje swoją rentowność. Najważniejsze jednak chyba wydaje się to, że nowa organizacja stała się także głosem w ówczesnej dyskusji o tym jak powinien wyglądać mecenat państwa, szczególnie na działaniami bezkompromisowymi, nowatorskimi, popychającymi muzyczną kulturę do przodu. W ICP Misha Mengelberg domagał się od państwa wspierania twórców nie tylko z kręgu muzyki współczesnej czy klasycznej, uznania nie tylko muzyków i działań wokół słynnej Concergebow, którą kiedyś tak wspaniale prowadził Willem Mengelberg, ale również dla tych, którzy z materią muzyczną mierzyli się w toku improwizacji widzieli muzykę nie koniecznie jako święta rekapitulację nawet najbardziej natchnionych partytur.

 

Oczywiście nie obyło się w ramach ICP bez wewnętrznych sporów. Organizacja dzieliła się na różne frakcje, a najsilniejsze w niej osobowości Willem Breuker i MIsha Mengelberg bardzo odmiennie widzieli mechanizm jej działania. Pierwszy domagał się, aby o kierunkach jej działania decydował demokratyczny głos wielu jej członków, a przyjęcie w jej szeregi odbywało się na zasadzie prób, przesłuchań i kwalifikacji, drugi chciał sprawy pozostawić improwizacyjnemu eksperymentowi i nieustannej gry w różnych konfiguracjach, ale głos ostateczny oddać trzem ojcom założycielom. W proceduralnym i ideologicznym sporze na szczęście nie wziął udziału Han Bennink, co z perspektywy czasu, być może sprawiło, że ICP nie rozleciała się chwilkę po powstaniu, tak jak miało to miejsce przy okazji założonej przez Billa Dixona w USA Jazz Composers Gild.

ICP stała się rodzajem parasola nad najróżniejszymi personalnymi konfiguracjami szczególnie aktywnych i wyrazistych liderów. Z czasem dopracowała się także i dużego ansamblu, ale na to Mishy Mengelbergowi potrzeba było aż 20 lat. W końcu jednak stabilny, choć wcale nie stały skład ICP Rchestra ukonstytuował się w połowie lat 80. i od tamtej pory stanowi jeden z najważniejszych filarów nie tylko Mengelbergowskiej organizacji, ale i w ogóle improwizowanej sceny Europy.

A Misha Mengelberg, do samego końca, nieodmiennie był miłośnikiem papug i nie utracił nic ze swojej artystycznej siły i wyrazistości. Piszał muzykę, improwizował ją, komponował do filmów, czasem dla baletu, choć jak twierdził bardzo go nienawidził. Nie opuszczała go też sprężystość umysłu, ostre poczucie humoru i inspirujący zmysł ostrego prowokatora. Pamiętają o tym na pewno wszyscy, którym dane było kilka lat temu uczestniczyć w jego wykładzie podczas festiwalu Ad Libitum, który w kilka chwil przerodził się w zbiorową improwizację słowną pomiędzy nim, Hannem Benninkiem i słuchaczami.