Marcin Olak Poczytalny - Magnolia

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

Miałem zupełnie inny pomysł na ten tekst. Nawet chciałem już zabierać się do pisania, gdy nagle przyszła wiosna. Według kalendarza powinna co prawda przyjść, więc teoretycznie nie powinienem być zaskoczony – ale żeby tak od razu? Żadnego rozbiegu, przedwiośnia, stopniowego wzrostu temperatury? Otóż nie. Cała ta wiosenność po prostu wybuchła mi prosto w twarz: ociepliło się, zazieleniło, zakwitło i zaćwierkało. I pozamiatane. Banał i kicz jak cholera – tyle, że prawdziwy i piękny, a wobec takich sytuacji jestem zupełnie bezradny. Chłonę i afirmuję bez opamiętania. Znienacka dopadł mnie optymizm, stałem się jakiś taki podejrzanie wręcz otwarty i pozytywny… Co z kolei skłoniło mnie do zrobienia na sobie małego eksperymentu.

 

Otóż, drogi Czytelniku, są tacy artyści, których twórczość raczej omijam. Cenię ich za profesjonalizm i wybitny warsztat, ale to, co robią w ogóle mnie nie przekonuje – jest jakieś takie nazbyt grzeczne, uładzone, przewidywalne. Po prostu niezbyt interesujące, choć świetnie zagrane i zrealizowane. Taki dopracowany w każdym szczególe banał, który – jak sądzę – miał być muzyką lekką i przyjemną. Otóż w moim wypadku na ogół to się nie sprawdza. Ale, pomyślałem, skoro wiosna nastroiła mnie tak pozytywnie, to może tym razem się uda? Niewiele myśląc włączyłem płytę i założyłem słuchawki. Na wszelki wypadek usiadłem na tarasie z widokiem na kwitnącą magnolię… Nie pomogło. Im dłużej słuchałem – a zaparłem się i dosłuchałem do końca – tym wyraźniejszy stawał się rozdźwięk pomiędzy płytą i magnolią. Magnolia też jest przewidywalna. Dopóki nie wywalę jej z ogrodu będzie co roku zakwitała. Na żółto. A ja co roku będę siadał na tarasie i gapił się na nią jak zaczarowany. Ponieważ magnolia jest, drogi czytelniku, piękna. Gdybym jednak ją sfotografował – no nie, to zły przykład, ja robię bardzo złe zdjęcia… No ale załóżmy, że bym sfotografował, i że jakimś cudem by wyszło. Otóż najprawdopodobniej wyszło by coś koszmarnie kiczowatego, taka miluchna pocztówka, na której brakowałoby tylko jakiegoś podniosłego cytatu. „Patrzeć w tym samym kierunku to znaczy patrzeć w tym samym kierunku” - coś takiego. Gdzieś w drodze pomiędzy oryginałem a kopią uleciałoby całe piękno, banał natomiast by został. I patos. To zresztą powszechny problem, bardzo rzadko artyście, który za temat czy źródło inspiracji bierze coś tak prostego i pięknego, udaje się uniknąć strywializowania tematu. Ci najwięksi czasem potrafią uchwycić to coś, utrwalić ten moment zachwytu magnolią… Ale to jest, mam wrażenie, cholernie trudne, żeby w takiej chwili zachwytu zapanować nad emocjami i w miarę obiektywnie pokazać ten ulotny moment. Przecież sam obiekt jest piękny, im mniej będę kombinował, tym lepiej… Albo może opowiedzieć o swoim wrażeniu, jak van Gogh w Słonecznikach, ale wtedy też może warto by zachować choć trochę dystansu – albo nie, może trzeba zrobić to zupełnie inaczej? Jeśli uda mi się kiedyś zrobić dobre zdjęcie magnolii, które będzie piękne lecz nie kiczowate, to napiszę jak to zrobiłem.

W międzyczasie płyta się skończyła. Całe szczęście, z nudów naprawdę spróbowałem sfotografować krzaczek. Rzecz jasna nie wyszło. Wróciłem na taras i dla równowagi włączyłem inną płytę – John Abercrombie Quartet, Up and Coming – i nagle wszystko się zgodziło. Muzyka tym razem płynęła spokojnie, bez pośpiechu, trochę od niechcenia. Myślę, że to nie jest przełomowy album – ale to nie szkodzi. Jest po prostu piękną opowieścią – taką, do której chętnie wrócę. Dźwięki są proste, nie wymuszone. I wciągają. Siedziałem i słuchałem, i pomału dochodziłem do wniosku, że pomiędzy tymi płytami jest różnica podobna do tej pomiędzy pięknym krzewem a kiczowatą pocztówką. Jedno jest prawdziwe i piękne, a to drugie jest chyba zbyt wygładzone i trochę o niczym… Choć nie wykluczam, że może to magnolia tak zawyżyła poziom, więc do pierwszej płyty wrócę za jakiś czas. Może jeszcze uda mi się znaleźć klucz do tej muzyki… Póki co to John Abercrombie towarzyszy mi i mojej magnolii. Słucham planów i barw, i chłonę wrażenia, i w ogóle nie mam potrzeby analizowania tego, co panowie zagrali – po prostu dobrze mi z tą muzyką.

 

I czasem po prostu o to chodzi.