Krzysztof Komeda w Polskim Radiu vol. 1-3

Autor: 
Maciej Krawiec
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Chcąc zabawić się w wybór artysty, którego nazwisko i dokonania miałyby symbolizować polski jazz, pewnym wydaje się, że znakomita większość muzyków, dziennikarzy, fanów gatunku oraz muzyki w ogóle, wskazałaby Krzysztofa Komedę. Mało bowiem któremu polskiemu jazzmanowi udało się nie tylko nagrywać cenione przez rzesze słuchaczy płyty, lecz również tworzyć z niesłychanym wręcz powodzeniem muzykę dla polskiego i światowego kina, a także – co być może najważniejsze – być autorem kompozycji, które są niewyczerpanym źródłem inspiracji dla kolejnych pokoleń improwizujących muzyków. Dowodów na to nie ma końca, a czasem ich nagromadzenie może nawet zmęczyć. Nie ulega wątpliwości, że muzyka Komedy płynie w naszym krwiobiegu niczym chopinowskie mazurki czy „gnossiennes” Erika Satie. Pewne jest jednak także to, że nie wszyscy rozpoznający takie motywy jak „Sleep Safe And Warm” czy „Kattorna” mają świadomość drogi, jaką Komeda przebył od pierwszych kameralnych sesji w Polsce po światowe sukcesy w Hollywood.

Nowa wydawnicza seria „Krzysztof Komeda w Polskim Radiu” pozwala na uzupełnienie tych braków. Publikacje zawierają nagrania z różnych etapów twórczości pianisty zrealizowane w rodzimych radiowych studiach, a także na festiwalach jazzowych w całym kraju,. Dotychczas wydane zostały trzy płyty z tej serii: cykl otwierają „Nagrania pierwsze” czyli te z lat 1952-1960, po nich następuje „Muzyka baletowa i filmowa – część pierwsza” z okresu 1959-1963, zaś trzecim krążkiem jest zapis muzycznych spotkań Komedy z Jerzym Milianem między 1957 a 1963 rokiem. Taka chronologiczna rozpiętość wybranych nagrań ukazuje ewolucję zainteresowań Komedy: od swingujących, tradycyjnie brzmiących standardów granych przez niego m.in. z Melomanami i własnym Sekstetem, przez wykonywane u boku Miliana wersje bluesowych i jazzowych współczesnych hitów Milta Jacksona czy George'a Gershwina, po zamyślone, progresywne, niemal bezkresne wyrazowo koncertowe ujęcia oryginalnych „Crazy Girl” czy „Ballad For Bernt”. Poza samym Komedą, na nagraniach tych usłyszeć można całą plejadę muzyków, którzy – tak jak bohater serii – wkraczali dopiero na jazzowy Olimp. Są więc młodzi: Stańko, Urbaniak, Namysłowski, wspomniany Milian, „Ptaszyn” Wróblewski, Dyląg, Bartkowski i wielu innych mniej znanych, których także słucha się z zainteresowaniem (np. gitarzysta Wojciech Lechowski). Nie należy jednak pozwolić owemu historycznemu aspektowi nagrań przesłonić przyjemności płynącej ze spotkania z nimi. Jest to bowiem muzyka, której słucha się po prostu bardzo dobrze: jest to ten „nieśmiertelny” jazz o ponadczasowym brzmieniu, wykonywany z pasją, charakterem i pomysłowością.

Jeśli chodzi o jakość samych nagrań, jest ona przyzwoita. Zważywszy ich różne źródła nie może być naturalnie mowy o pełnej jednorodności brzmieniowej muzyki; zdarzają się też chybione decyzje realizatorów rejestracji bądź drobne usterki w ich trakcie, co nie przeszkadza jednak w odbiorze. Można nawet uznać, że dodaje jej to swoistego „bootlegowego” charakteru, zawsze atrakcyjnego dla tych, których interesują nie tylko audiofilskie doznania muzyczne. Należą się zatem Polskiemu Radiu podziękowania za decyzję o tak szerokim udostępnieniu spoczywających w państwowych archiwach nagrań Komedy. Osobiście dziękuję też redaktorom serii za to, iż popełniając dwukrotnie błąd w nazwisku Rune Carlssona sprawdzili mój ortograficzny refleks.