Kanon ze znakiem zapytania: „A Presentation of Progressive Jazz” Stana Kentona i „Miles Ahead” Milesa Davisa

Autor: 
Maciej Krawiec
Zdjęcie: 

Gdyby tak poszukać w listach „kanonicznych” jazzowych wydawnictw słynnych jazzowych orkiestr czy choćby owoców flirtu jazzu z sekcjami orkiestrowymi, pewnie w pierwszej kolejności padłyby odpowiedzi następujące: Duke Ellington, Count Basie, Dizzy Gillespie czy duet Miles Davis-Gil Evans. Zobaczylibyśmy odnośniki do albumów „Miles Ahead” bądź „The Birth Of The Cool” albo utworów „Caravan” czy „Manteca”. Pośród wielu interesujących dużych składów z oryginalnymi liderami, o których należałoby tym kontekście wspomnieć, jest orkiestra Stana Kentona. Ten żyjący w latach 1911-1979 pianista i kompozytor wyróżniał się szczególnym muzycznym spojrzeniem, łączącym techniki jazzowe z osiągnięciami muzyki klasycznej pierwszej połowy XX wieku: Strawińskiego czy Bartóka.

Kenton za punkt honoru stawiał sobie, by jego twórczość była inna – nie dość, że kolejne okresy jego aktywności były od siebie znacząco różne, to także nie trwały one zbyt długo. Regularnie wymyślał nowe stylistyczne fuzje, świeże koncepcje, aby muzyka nie zastygała wewnątrz jednej zbyt długo. Do tego wszystkiego nadawał swoim przedsięwzięciom takie nazwy czy podtytuły, które nie pozostawiały wątpliwości co do jego intencji: wśród określeń prezentowanej muzyki przewijają się nieustannie takie słowa jak „mistrzostwo”, „innowacyjny” czy „progresywny”.

Nie było to jednak czcze nazywanie, ponieważ urodzony Kenton istotnie był bandleaderem i kompozytorem, który prezentował w swojej muzyce takie pomysły, które w ówczesnym jazzie nie należały do częstych. Jego inspiracjami była muzyka Debbusy'ego, Strawińskiego oraz Bartóka i prawdopodobnie z ich koncepcji aranżacyjnych, rytmicznych czy kompozycyjnych Kenton wywodził swoje innowacje na gruncie jazzu. Dysponując dużymi składami – na albumie „A Presentation of Progressive Jazz” zespół liczy 19 muzyków, tyle samo więc co na Davisowskim „Miles Ahead” – budował złożone, wielowarstwowe orkiestracje, gdzie poszczególnym sekcjom, a nawet muzykom wewnątrz danych grup, nadawał inny materiał do grania. Zatem już sama warstwa brzmieniowa stanowiła wyzwanie dla przyzwyczajonej do przejrzystości bigbandowych aranżacji.

Jeśli chodzi o kompozycję, na tym gruncie również można traktować Kentona za odmieńca w jazzie lat 40. i 50. Struktury jego utworów, harmonie, praca instrumentów perkusyjnych, partie głosu, wyobraźnia w prowadzeniu dęciaków, dodawanie sekcji smyczkowych, flirty z muzyką kubańską – te zabiegi dowodzą jego zafascynowaniu współczesną muzyką klasyczną oraz jej awangardowym, atonalnym charakterem. Kenton oczywiście język jazzu wykorzystywał – w tym wspierali go naturalnie improwizatorzy z jego zespołu, wśród których był Gerry Mulligan, Art Pepper czy Don Menza. Nie chciał jednak operować tylko nim. O swingu mówił: „Swingowanie to radosna rzecz i większość swingu jest radosna. Ale inne emocje również muszą być wyrażane”.

Pomysły Kentona nie spotkały się jednak z jednoznacznym przyjęciem. Jego orkiestrę często określa się mianem „kontrowersyjnej”, a to dlatego że nie była – wiemy już, dlaczego – typowym jazzowym bigbandem. W środowisku improwizatorów miał niewielu zwolenników, zarzucano jego twórczości brak taneczności, hermetyczność. Barry Ulanov napisał w kontekście grupy Kentona w 1948 roku tak: „Istnieje niebezpieczeństwo, że całe wzrastające pokolenie będzie sądziło, że jazz i bomba atomowa to w gruncie rzeczy to samo zjawisko”. Takie złośliwości wynikające z nieuznawania oryginalności Kentona w owym czasie można zrozumieć – historia sztuki pełna jest podobnych epizodów. Najważniejsze, jak jego muzyki słucha się dziś. A słucha się jej bardzo dobrze – może nawet z większym zainteresowaniem, aniżeli takiego „Miles Ahead” Davisa czy innych jednoznacznie kanonicznych albumów.