George Avakian - niemal rówieśnik jazzu! Dziś obchodzi 93 urodziny!

Autor: 
Piotr Jagielski
Zdjęcie: 

Był chłodny wrzesień 1936 roku, a na listach przebojów radiowych „Your Hit Parade” królował Benny Goodman i jego „King Porter Stomp”. Benny był bezkonkurencyjny. Rok wcześniej postanowił rzucić wyzwanie Ameryce i pojechał w trasę koncertową obejmującą cały kontynent. Jednak im bardziej zapuszczał się na zachód, tym słabsze okazywało się zainteresowanie publiczności. Mimo wszystko, wielki finał trasy koncertowej odbył się w Los Angeles, transmitowanym radiowo na cały kraj występem, pośród krzyków rozhisteryzowanej widowni. Każdy dzieciak znał Benny’ego Goodmana.  Jeden z nich, zakochany w brzmieniu jazzu, zapragnął zrobić wywiad z muzykiem dla szkolnej gazetki. Jednak dostać się do najbardziej rozrywanego muzyka w kraju nie było tak łatwo. Chłopiec obmyślił pewien fortel, dzięki któremu w listopadzie 1936 roku sen się ziścił i stanął twarzą w twarz z wielkim klarnecistą. Sam muzyk też był zadowolony z wywiadu. Musiał być skoro poprosił swojego menadżera „Zajmij się Georgem i załatw mu dobre miejsce”. Tego wieczoru siedemnastoletni George Avakian słuchał na żywo próby orkiestry Benny’ego Goodmana.

Nastoletni George od lat po tajemnie słuchał audycji radiowych grających jazz. Ukrywał się przed rodzicami, jako że programy nadawano późno w nocy i z reguły trwały wiele godzin. Młody George słuchał transmisji na żywo z Savoy Ballroom, gdzie grali ludzie o dziwnych nazwiskach – Jelly Roll Morton, „Duke” Ellington, Fletcher Henderson czy Louis Armstrong. I, oczywiście, Benny Goodman. Rodzice George’a też lubili jazz. Przypominał im być może o Armenii i jej muzyce folkowej. Sam Avakian wspomina: „Przypominało mi to muzykę taneczną, ballady i melodie które moi rodzice przywieźli z Armenii do Stanów i puszczali w domu. Myślę, że to dlatego tak wielu Europejczyków, którzy przenieśli się do Ameryki zainteresowało się jazzem”. Avakian również zainteresował się jazzem, kolekcjonując nagrania swoich tajemniczych bohaterów, których usłyszał w radiowych transmisjach z Savoy. Gdy udał się na studia – nie byle gdzie – do Yale, jego pasji do muzyki nie osłabiła fascynacją angielską literaturą, którą studiował. Miał szczęście studiowania na tym samym wydziale co, dziś ojciec-założyciel jazzowego dziennikarstwa, Marsahall Stearns. Ta przyjaźń pomagała mu kontynuować swoje jazzowe badania. Z uniwersyteckiego kampusu słał listy do wytwórni Decca. W korespondencji skarżył się na niedomiar jazzu w katalogach amerykańskich firm nagraniowych. Namawiał, 19-letni student, do podjęcia pracy w rejonie zapomnianym i przygotowania dobrej oferty albumów jazzowych. Decca odpowiedziała (był 1939 rok) „Nie wiemy zbyt wiele na temat jazzu, ale jeśli pan się w tym orientuje, może sam pan je wyprodukuje”.

Avakian zabrał się do roboty. Ale kiedy przyszło co do czego i zdążył przygotować zestaw nagrań muzyków z Chicago i Kansas, dostał zapłatę. 75 dolarów – drożej wyszła go podróż. W każdym razie – „Chicago Jazz”, która ukazała się później nakładem Decca to pierwsza, historyczna płyta w karierze George’a Avakiana, który osobiście przygotował również pierwszą w historii jazzu, książeczkę z opisem, tzw. ‘liner notes’. George nie przestawał pracować i słuchać, jednak szybko zorientował się, że nie dowie się wiele w Stanach Zjednoczonych. W Ameryce nie było właściwie żadnych dostępnych nagrań czy literatury jazzowej. Teraz wykształcenie Avakiana przydało się bardzo w jego pracy muzycznej – zaczął wysyłać pieniądze do pewnego sklepu muzycznego w Paryżu, który odsyłał mu w zamian książki i nagrania niemożliwe do zdobycia w Stanach. Nie wznawiano nagrań, nie publikowano, nie mówiono, przeważnie nawet nie wiedziano o jazzie. Były to czasy pionierskie.

I nagle, znikąd, przyszła odpowiedź na dawno zapomniany już list do wytwórni Columbia. Szef przedsiębiorstwa, Ted Wallerstein, zaprosił młodego Avakiana na rozmowę o jego nowatorskich pomysłach. Jak się jednak okazało – Wallerstein nie czytał listu George’a i zaprosił go na wizytę w związku z jego pracą dla Decci. Wallerstein wyjął kartkę papieru i nieświadomie zaczął czytać Avakianowi jego własny list. George przerwał: „Przepraszam, ale wydaję mi się, że ja jestem autorem tego listu”. Wallerstein zamilkł i przebiegł wzrokiem na sam dół kartki: „Ano tak”. George Avakian został zatrudniony w wytwórni Columbia. Wkrótce po ukończeniu studiów (nie bez problemów) i odsłużeniu swojego „obywatelskiego obowiązku” w armii, Avakian chciał już tylko zajmować się muzyką. Jego ojciec, który miał nadzieję na karierę syna w rodzinnym przemyśle (import dywanów), powiedział w ramach błogosławieństwa: „Skończyłeś studia, byłeś na wojnie, dzięki Bogu wróciłeś cały. Teraz możesz się pobawić ze swoimi płytami. Jak dorośniesz, wrócisz do rodzinnej branży”. Ale tak się nigdy nie stało.

W 1955 roku Avakian wybrał się na festiwal jazzowy w niewielkim miasteczku Newport, gdzie usłyszał po raz pierwszy Milesa Davisa. Rozanielony jego melodyjną grą, odstającą od wszechobecnego be-bopu, George z miejsca postanowił, że ściągnie młodego trębacza (mimo opinii narkomana) do Columbii. „Miles Ahead”, „Round About Midnight”, „Milestones” czy „Sketches of Spain”– to albumy, dziś kanoniczne, które powstały dzięki wizji Avakiana, który zatrudnił Davisa, mimo trudności z charakterem muzyka. Nikt nie chciał dać Milesowi pracy. Był nieodpowiedzialny, uzależniony od heroiny i niesłowny. Pracował ledwie cztery tygodnie w roku. Jednak z nową perspektywą komercyjną, Davisowi udało się wydostać z narkotykowego uzależnienia i w ekspresowym tempie wypełnić kontrakt z wytwórnią Prestige, który wiązał go na jeszcze cztery albumy. Nagrał je z marszu i poszedł do Avakiana, który w nagrodę niedługo później poznał go z Gilem Evansem. 

Tak zaczął się wielki czas w historii jazzu – przestał być muzyką niszową, o której rozmawiają jedynie kolekcjonerzy w zadymionych piwnicach i kawiarniach i stał się dobrem narodowym i sztuką przez wielkie „S”. Za Davisem poszli – Dave Brubeck, Louis Armstrong, Erroll Garner, Rita Reys i mnóstwo innych artystów, którzy dostrzegli wizję i entuzjazm producenta.

George Avakian przeszedł długą drogą wraz ze swoją ulubioną muzyką, o której dobro i należne jej miejsce tak zabiegał. Jest niemal jej rówieśnikiem – wychowywali się razem i razem dorastali. Wspólnie przeszli przez wszystkie nowości i usprawnienia techniczne i mody. Avakian zrewolucjonizował myślenie o jazzowym albumie – przestał traktować płytę jako zbiór piosenek a zaczął myśleć o niej jak o literaturze. Jeśli nie powieści to przynajmniej zbiorze opowiadań. Pierwsze ma sprawić, że czytelnik ucieszy się z samego faktu, że kupił książkę. Ostatnie w tomie ma sprawić, że zbiegnie do najbliższej księgarni/sklepu płytowego i poprosi o więcej.

Być może bez George’a Avakiana muzyka jazzowa i tak wywalczyłaby sobie należne jej miejsce. Być może gdyby nie Avakian to ktoś inny pomógłby jej w tej drodze. Być może ale wcale nie na pewno. W każdym razie, przy Panu Avakianie to trzeba kapelusz zdjąć, nisko się skłonić i podziękować.

A żeby było zabawniej, po tylu latach pracy w Columbii aż do ostatniego dnia w biurze, na drzwiach do gabinetu George’a Avakiana widnieje niezmiennie napis: „Dział Muzyki Popularnej”.