e.s.t = Esbjörn Svensson Trio

Autor: 
O M
Zdjęcie: 

Jeden z internautów po śmierci Esbjörna Svenssona napisał: „W jego muzyce było wszystko -refleksja, emocja, skandynawska melancholia i rockowa energia. Długo jeszcze będę pamiętał kapitalny koncert w Poznaniu, w Blue Nocie. Na szczęście pozostaną płyty. Tylko żal, że nie będzie kolejnych. Bo Svensson to e.s.t., a e.s.t. to był Esbjörn Svensson...”

Zupełnie nie pamiętam, kiedy i gdzie wysłuchałam pierwszego utworu e.s.t. Po przeczytaniu w którejś z gazet, że będą grali w Warszawie, jeszcze we wrześniu kupiłam bilet.
28 listopada 2004. Koncert w warszawskim teatrze Buffo. Cisza. Skupienie. Niezapomniane przeżycie. Puste miejsca na widowni. e.s.t. nie jest jeszcze w Polsce znane, drugi raz w naszym kraju, pierwszy raz w Warszawie... Po koncercie kupiłam płytę „Seven Days of Falling” i jeszcze tej samej nocy przesłuchałam 2 razy. Od tej pory będzie to moja ulubiona płyta e.s.t.
Po pierwszym koncercie nadejdą kolejne: 12 lutego 2006 oraz 17 i 18 listopada 2007 (tak, pamiętam nawet daty!). Każdy z nich niepowtarzalny, zaskakujący, pełen różnorodnych brzmień, bardzo energetyczny.

e.s.t. było zespołem, który wspaniale sprawdzał się na koncertach. Płyty są dobre, jednak wiele osób, z którymi rozmawiałam, a dane im było słuchać ich muzyki na żywo, zgadza się ze mną, że to koncerty były siłą grupy. W jednym z wywiadów, przed ostatnią trasą w Polsce, Esbjörn Svensson powiedział, że „Jeszcze trudno określić mi dokładnie nasz repertuar, ponieważ wiele rzeczy decyduje się w momencie, kiedy wchodzimy na scenę i spotykamy się z publicznością. Naprawdę dużo zależy od atmosfery, jaka się wytworzy. (…) Koncert trwa dwie godziny i musisz w tym czasie zawrzeć wszystko. Zupełnie inaczej niż w studio, w którym spędza się kilka dni i nagrywa, nagrywa, nagrywa… (…) Bardzo ważne są dla nas fluidy płynące ze strony publiczności. Jeśli ktoś z sali krzyknie: »Chcę Good Morning Susie…« albo »Viaticum«, to gramy!” W innym podkreśla, że jednym z elementów jazzu, który jest bardzo ważny w ich muzyce jest improwizacja – „W tym trio improwizujemy bardzo dużo. Nieraz całe koncerty budujemy z partii improwizowanych”.

Esbjörn Svensson (ur. 1964.01.01, Västeras, Szwecja, zm. 2008.06.14, Szokholm, Szwecja) – pianista, wychowywany w rodzinie o zainteresowaniach muzycznych. Matka była pianistką klasyczną, ojciec miłośnikiem muzyki Duke'a Ellingtona.

Esbjörn Svensson wspominał, że jako chłopak interesował się przede wszystkim sportem, oczywiście piłką nożną!: „Prawdę mówiąc uciekałem z domu na boisko. Ale kiedy wracałem zawsze słyszałem muzykę. Dom był nią wypełniony za sprawą mojej mamy – pianistki. Zapamiętałem wtedy szczególnie – Impromptu Chopina. Poznałem muzykę klasyczną. To był mój domowy uniwersytet muzyczny. Ojciec nie grał na żadnym instrumencie, ale był wielkim entuzjastą jazzu, naprawdę był na punkcie tej muzyki »zakręcony«. (…) Ojciec bez przerwy słuchał jazzu. Dorastałem słuchając dzięki niemu amerykańskiego jazzu: Ellingtona, Bassiego, Parkera, Monka, a za sprawą mamy europejskiej muzyki klasycznej. Aż wreszcie odkryłem własną muzykę”.

Już w liceum Svensson pobierał lekcje gry na fortepianie i grał w różnych lokalnych grupach. Studiował przez 4 lata na Uniwersytecie w Sztokholmie. Wówczas udoskonalił swoją technikę oraz ukształtował własny styl, który uwzględniał jego osobiste koncepcje muzyczne.
Miał polskiego nauczyciela od fortepianu, którego tak wspominał w jednym z wywiadów: „To był dla mnie niesamowity rok. Magnus i ja chodziliśmy do muzycznego gimnazjum, on był w drugiej klasie, ja w trzeciej. Nie było tam wówczas żadnego dobrego nauczyciela jazzu. Był wprawdzie solidny nauczyciel od saksofonu, który pokazał nam kilka rzeczy, ale nikogo od fortepianu. Ja studiowałem klasyczny fortepian i nagle dowiedzieliśmy się, że przyjeżdża pewien facet z Polski, Jerzy Lisewski, który – jak wieść niosła – był klasycznym pianistą, ale grał również jazz. Natychmiast się z nim skontaktowałem i od tej pory mogłem  pobierać u niego lekcje jazzu, jak również kontynuować moje klasyczne wykształcenie z kim innym.
To był mój najlepszy – i jedyny – instruktor jazzowego fortepianu. Mimo, iż ta edukacja trwała tylko jeden rok, był to dla mnie niesamowity okres; ja sam byłem zapalony do ćwiczenia i komponowania, ale Lisewski naciskał mnie jeszcze bardziej. Wciąż powtarzał: »to za mało; musisz ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć«; potem »nagrywaj, nagrywaj, nagrywaj« i wreszcie: »a teraz słuchaj tego, co nagrałeś«. Był twardy, na swój polski sposób, ale ja to uwielbiałem, bo sam dla siebie byłem twardy. Wymagał np. żebym grał ballady, raz w tempie, raz rubato, to znów w szybkim tempie, żebym komponował to i owo, czy też grał solówki Chicka Corei. Nauczył mnie bardzo wiele i był dla mnie ogromną inspiracją. Do dziś jestem wdzięczny za to wszystko, czego mnie nauczył. Był dla mnie jak rakieta, która pozwoliła mi dotrzeć tu, gdzie jestem.”

Wpływ na rozwój artystyczny Esbjörna Svenssona miał przede wszystkim Jan Johansson, choć pianista przyznaje, że jego wielkimi mistrzami byli Chick Corea i Keith Jarrett ale nie może wskazać jednej osoby, czy konkretnego źródła. W muzyce już tak jest, że inspiracje czerpie się z wielu stron. Przez ostatnie 10 lat najbardziej twórczo działa na niego muzyka Bacha i Mozarta. „Próbuję skorzystać z ich języka muzycznego w improwizacjach. W muzyce, np. Bacha znajduję tyle pomysłów, tyle »trików«, kontrapunktów, że to przeniesione do jazzu bardzo go odświeża i w pewien sposób kształtuje mój własny styl improwizacji. To jest styl e.s.t. Trudny do określenia. Mieści się w nim bowiem pewien rodzaj jazzu, eksperymentalnego rock’n’rolla i w pewnym stopniu muzyki klasycznej”.


Na początku lat 90. Svensson założył własną formację Esbjörn Svensson Trio (e.s.t.). Zaprosił do niego basistę Dana Berglunda i perkusistę Magnusa Öströma. Grupa nagrała w 1993 r. pierwszy album „When Everyone Has Gone” (dragon). Już w połowie lat 90., trio łączące w swej koncepcji artystycznej: jazz, muzykę klubową, elementy hip hopu aż po muzykę współczesną wyrobiło sobie markę w Szwecji i podpisało kontrakt z wytwórnią SuperstudioGul/Diesel Music. W 1997 wydali „e.s.t. plays Monk”, w 1998 „Winter in Venice”.

Rok po roku Svensson otrzymywał kolejne prestiżowe nagrody i wyróżnienia (1995 i 1996 – wybrany Szwedzkim Jazzowym Muzykiem Roku, w 1998 – nagroda dla najlepszego autora piosenek), stał się znany w całej Europie.
W 1999 roku trio podpisało kontrakt z wytwórnią płytową ACT. Pierwszym albumem wydanym poza Skandynawią był „From Gagarin Point of View”. Wówczas też rozpoczęła się ich międzynarodowa kariera. Odnieśli wtedy sukces na festiwalach m.in. Jazz Baltica.
Rok później grupa wydała album „Good Morning Susie Soho” i zdobyła tytuł Trio Roku brytyjskiego magazynu Jazzwise.
e.s.t. koncertowało w ramach projektu Rising Stars i grało na wszystkich ważnych festiwalach w Europie.
W 2002 roku pojawił się kolejny album „Strange Place for Snow”, którego wydaniu towarzyszyła 9 miesięczna trasa koncertowa po Europie, Ameryce i Japonii. . Muzycy zagrali w cenionych klubach w Nowym Jorku, Chicago, Waszyngtonie, Seattle, San Francisco i Los Angeles. Wystąpili na festiwalach w Bostonie, Toronto, Vancouver, Montrealu, na North Sea Festival, w Montreux, Perugii i Pori. Za album ten e.s.t. dostało wiele wyróżnień i nagród: Jahrespreis der Deutchen Schallplattenkritik (nagroda niemieckiej Akademii Fonograficznej), German Jazz Award, Choc de I’année (Jazzman, Francja), Victorie du jazz – francuska Grammy, a także Relevation of the Festival – specjalną nagrodę Midem.
Muzyka ze „Strange Place for Snow” została wykorzystana jako ścieżka dźwiękowa francuskiego filmu Mariny de Van „Pod skórą” (Dans ma peau).

Kolejny album e.s.t. „Seven Days of Falling” zajął czołowe miejsca na listach przebojów muzyki pop w Niemczech, Francji i Szwecji. Ukazał się również w USA, Japonii i Korei Płd. W rok po wydaniu tej płyty koncerty zespołu obejrzało ponad 100 tysięcy ludzi.
W 2004 roku Esbjörn Svensson dostał Nagrodę Hansa Kollera dla Najlepszego Europejskiego Artysty Roku 2004.
„Viaticum”, album wydany w styczniu 2005 roku, był chyba największym sukcesem grupy. Na niemieckich i francuskich listach przebojów utrzymywał się w pierwszej pięćdziesiątce, w Szwecji dotarł do czwartego miejsca.

e.s.t. zostało nagrodzone złotą i platynową German Jazz Award, szwedzką Grammy. W maju 2006 roku byli pierwszym europejskim zespołem, który znalazł się na okładce amerykańskiego Downbeat. Ale najbardziej zaskakujące wyróżnienie, jakie otrzymali to Export Music Prize, którą e.s.t. zostało uhonorowane przez szwedzkie Ministerstwo Spraw Zagranicznych i tym samym dołączyło do wyróżnionych wcześniej zespołów prezentujących muzykę popową: ABBA, Roxette, Ace of Base czy the Cardigans.


Fragment rozmowy po amerykańskiej trasie w 2006 roku, Zbigniewa Granata (Jazz Forum) z Esbjörnem Svenssonem:
ZG: Niewątpliwie jednym z istotnych elementów w waszej muzyce jest melodia, ale z drugiej strony kładziecie też duży nacisk na barwę i energię. To jest pewna nowość, bo w większości jazzu zazwyczaj chodzi o melodię. Nie jestem pewny, czy jest to rys ogólnoeuropejski czy skandynawski, ale niewątpliwie jest to coś nowego z punktu widzenia słuchacza. Czasami np. grasz na fortepianie jakiś motyw i powtarzasz go tak długo, aż w końcu staje się barwą i słuchacz przestaje go dostrzegać, ale w tym samym momencie uświadamia sobie, że basista już gra coś innego na tym tle. Wrażenie jest niesamowite, bo używacie tak wielu rożnych barw...
ES: Myślę, że jest to wpływ minimalizmu, który bardzo mi się podoba, np. niektóre rzeczy Arvo Pärta, a także... Monka, choć oczywiście Monk nie był minimalistą, ale potrafił komponować fantastyczne melodie z kilku zaledwie dźwięków i ich repetycji, wedle zasady: nie rób zbyt wiele, ale spróbuj wytworzyć energię z małych, prostych elementów.

Svensson mówił, że muzykę komponuje sam, choć potem szlifuje ją wspólnie. Podkreślał, że aranżacje i szczegóły wykonawcze to praca zbiorowa. Stara się dawać Danowi i Magnusowi dużo swobody interpretacyjnej i pod tym względem wszystko przeważnie działa bez zarzutu. Tytuły natomiast nie są jego: „Magnus, nasz perkusista, to ich wynalazca. Mimo iż czasami sam staram się jakoś nazwać moje utwory, zupełnie mi to nie wychodzi. Mój umysł po prostu nie umie znaleźć związku między tymi dwoma sferami. Wolę muzykę. Gdybym grał solo, to chyba określałbym swoje kawałki jako opus 1, opus 2, opus 3, c-moll, tempo szybkie. Tak właśnie robię, kiedy przynoszę moją muzykę na próby; jest tam tylko tempo i tonacja. (…) zawsze wspólnie omawiamy propozycje Magnusa, bo uważam, że tytuły w muzyce są bardzo ważne. Ale ja uwielbiam jego tytuły, uważam że są znakomite. (…) Niektóre rzeczywiście są zabawne, ale najważniejsze jest to, że są zawsze otwarte. Nasza muzyka jest bardzo otwarta – można ją interpretować na wiele sposobów (…) Tak jest ze wszystkimi tytułami; nie są częścią muzyki, są zawsze otwarte i pozostawiają wiele miejsca dla wyobraźni i fantazji słuchacza. (…) Weźmy np. inny tytuł Magnusa, The Unstable Table and the Infamous Fable. Jasne, że jest tam jakiś koncept, ale nie umiem powiedzieć, czy jest to ten właściwy koncept. W swojej wyobraźni możesz stworzyć sobie obraz, jaki tylko zechcesz. Mogą oczywiście istnieć tytuły bardziej konkretne, np. piosenka pod tytułem Hamburger, ale tytuły Magnusa są bardziej abstrakcyjne.”

Po ostatniej płycie e.s.t. „Leucocyte” Marek Romański (Jazz Forum) napisał, że trudno nie słuchać tej płyty z pewnym rozrzewnieniem czy wręcz melancholią. (…) Materiał z niej został zarejestrowany jeszcze przed śmiercią lidera i w całości przez niego zaakceptowany. Czuć więc w nim ducha pianisty, obecnego na wszystkich poprzednich krążkach. (…) Ponadto, słyszalna jest tu pewna spontaniczność, jaka wyniknęła z faktu, iż materiał został nagrany podczas jam session, bez długotrwałego planowania poszczególnych kompozycji. e.s.t. nagrali więc poemat jazzowy, nasycony improwizacją i emocjami. Miłośnicy twórczości e.s.t. nie powinni być rozczarowani. I choć płyta nie była pomyślana jako epitafium – jest to piękne pożegnanie.”

Moi znajomi o muzyce e.s.t.:
„Nie da się słuchać e.s.t. jako »tapety muzycznej«, powstają barwne obrazy, za bardzo się angażuję”.
„Na koncertach można było zapomnieć o realnym świecie, zimnie, deszczu…”
„Mam wszystkie płyty, często do nich wracam”.
„Najważniejsze? Seven days of Falling, From Gagarin…, Viaticum”.

Źródło: internet, materiały promocyjne