Dr. John - Locked Down

Autor: 
Piotr Jagielski
Zdjęcie: 

Mniej więcej w 1968 roku przyszedł na świat Dr. John, w którego przemienił się Marc Rebennac Jr., nowoorleański pianista i wokalista. Rebennac stworzył barwną sceniczną personę – Dr. John nosił się ekscentrycznie w śmiesznych okularach, berecie, muszce i jaskrawych marynarkach. Do tego śpiewał swoich charczącym z lekka głosem w sposób niemal broadwayowy – Dr. John był bohaterem jakiegoś surrealistycznego musicalu osadzonego w realiach Nowego Orleanu, voodoo  i muzyka kreolska. Jego występy przypominały wielkie spektakle oparte na religijnych dewocjonaliach i synkretycznych religiach afrykańskich. Koncert tego artysty to było prawdziwe święto – było hipnotycznie, wesoło, rubasznie i bardzo serio. Dr. John śpiewał na każdy temat – zarówno polityka, problemy społeczne, narkotyki i po prostu dobra zabawa, jak w jego – chyba najpopularniejszym utworze – „Such a Night”.

Rebennac, zanim został na dobre Dr. Johnem, grywał w lokalnych zespołach na gitarze. Niestety, ucierpiał podczas strzelaniny, broniąc muzyka ze swojego zespołu, i jeden z palców lewej dłoni poważnie ucierpiał. Po krótkim flircie z basem ostatecznie osiadł za klawiaturą pianina. I opanował instrument do granic nowoorleańskiej tradycji. Jego głównym źródłem inspiracji był legendarny pianista Professor Longhair. Podobnie jak jego mistrz, Rebennac zdawał się nawet nie zauważać klawiatury po której przebiegały jego palce. Wszystko w jego grze było lekkie, niewymuszone, jakby nawet nie starał się grać tak doskonale. Opanował tradycję nowoorleańskiej pianistyki do jej granic. Nic nie było mu w niej obce. Zgrabnie łączył ze sobą światy Jolly Roll Mortona, Fatsa Wallera i Jerry’ego Lee Lewisa, Screaming Jay Hawkinsa oraz Little Richarda. Rebennac pracował ciężko i szybko zaczął wyrabiać sobie coraz większą renomę w rodzinnym mieście. Wkrótce został jednym z najpopularniejszych klubowych pianistów. Jednak gdy to się stało, Rebennac musiał wyjechać z Nowego Orleanu. Kłopoty z narkotykami i prawem wypędziły go do na początku lat 60 do Los Angeles. W „mieście aniołów” Rebennac przeistoczył się w Dr. Johna – na cześć słynnego dziewiętnastowiecznego kapłana voodoo z Louisiany. Jednak na tamten moment, musiał zadowolić się akompaniowaniem Sonny & Cher czy Canned Heat. Z debiutem musiał poczekać jeszcze pięć lat.

Według legendy po jednej z sesji Sonny’ego i Cher, zostało jeszcze zbyt wiele miejsca na taśmie nagraniowej i nie bardzo wiedziano, co zrobić z wolnymi minutami. Miejsca na taśmie starczyło idealnie na debiutancki album Dr. Johna – „Gris-Gris”. To absolutnie najlepsza praca tego artysty – jest voodoo, Mardi Gras, Nowy Orlean, blues i głęboko niepokojący, szepczący głos wokalisty.

Kolejne lata to powstanie takich albumów jak „The Sun, Moon and Herbs” (z udziałem Erica Claptona i Micka Jaggera), „In The Right Place” czy projekt „Triumvirate” nagrany w trio z Johnem Hammondem i Mike’iem Bloomfieldem. Poza tym drobne współprace – na przykład gra na klawiszach na „Let it Loose” Rolling Stonesów z genialnej „Exile On Main Street” oraz dalsze zagrzebywanie się w nowoorleańskich tradycjach. Dr. John zajął się graniem boogie-woogie i klasycznych utworów ze swojego rodzinnego miasta. Niestety, trzeba przyznać, że ostatnie trzy dekady, muzycznie zostały przez Dr. Johna stracone. Zaliczył serię nieudanych albumów, licznych współpracy a nawet pisanie muzyki do ekranizacji powieści Johna Steinbecka „Cannery Row”. Napisał również autobiografię pod tytułem „Under a Hoodoo Moon”. I teraz, wreszcie, Dr. John wraca. I to w jakiej formie

 Jego najnowsza płyta, „Locked Down” powstała przy współpracy bardzo ciekawej postaci – jakiś czas temu gitarzysta grupy The Black Keys, Dan Auerbach, przyznał się, że marzy mu się wyprodukowanie albumu Dr. Johna.  Gdy gitarzysta przychodził na świat w 1979 roku, Dr. John wydawał właśnie „Tango Palace” – jedenasty album w dyskografii artysty. Między Auerbachem a Rebennaciem jest po prostu przepaść. Jednak dla każdego, kto choćby na chwilę pochyli się nad twórczością zespołu The Black Keys – osobiście, bardzo polecam zapoznanie się – nie będzie musiał długo szukać wpływów nowoorleańskiego pianisty. Auerbach myśli o bluesie i rocku w podobny sposób -  musi być brudny, niepokojący, surowy i „bagienny”. Tak zamierzał również wyprodukować album swojego idola. I udało mu się. „Locked Down” jest więc również dowodem na to, że marzenia się spełniają. Auerbach nie tylko wyprodukował płytę w swoim studiu w Nashville, ale również na niej zagrał w towarzystwie innych, młodych (sic!) muzyków i współtworzył utwory. Wszyscy muzycy występujący na tym nagraniu to fani Dr. Johna i daje się to usłyszeć. Wiele radości i autentycznego entuzjazmu niesie ten album – „Locked Down” to bardzo bogata stylistycznie płyta. Jest wszystko, czego oczekiwać można od Dr. Johna – Nowy Orlean, sekcja dęta, hipnotyzująca powtarzalność rytmu, funk i dosyć mocne teksty, wytykające perwersje, zboczenia i zło współczesnego świata. Album przypomina mi ostatnie dokonania takich artystów jak Tom Waits i Leonard Cohen i nawiązuje do najlepszych lat twórczości tego niezwykłego artysty; do takich albumów jak „Gris-Gris” czy „Dr. John’s Gumbo”. Gorąco polecam.