Charlie Christian - "to on wymyślił gitarę elektryczną"

Autor: 
Piotr Jagielski
Zdjęcie: 

Około 1931 roku „Bigfoot” Ralph Hamilton zaczął uczyć 15-letniego chłopca, Charliego Christiana, podstaw gry na gitarze. Charlie był żywo zafascynowany; zarówno instrumentem jak i nową muzyką, którą właśnie poznawał, jazzem. „Bigfoot” nauczył nastolatka tylko trzech piosenek, ale jedna z nich miała okazać się najważniejszą w całym życiu Christiana – „Rose Room”, na pozór nic wielkiego; ot, standard Arta Hickmana i Harry’ego Williamsa, jeden więcej, jeden mniej.

Osiem lat później, Charlie miał już 23 lata i był już czymś w rodzaju Buddy’ego Boldena gitary. Wieść o młodym, niezwykłym gitarzyście niosła się przez kraj. Sprawą absolutnie niestandardową był fakt, że młody gitarzysta podłącza instrument do wzmacniacza otrzymując tym samym zupełnie inne brzmienie i poszerzając drastycznie granice swoich możliwości. Charlie brzmiał na gitarze jak saksofonista. Najpewniej Lester Young, którego miał okazję oglądać na żywo kilka lat wcześniej podczas koncertu w Oklahomie. Przez ostatnie lata Christian budował swoją pozycję najlepszego gitarzysty w kraju grając m.in. z Teddym Wilsonem i Artem Tatumem. Także prestiż.

A teraz był 16 sierpnia 1939 roku i przyjechał na umówione przesłuchanie do orkiestry Benny’ego Goodmana, najlepszego zespołu w Ameryce, może na świecie. Przyjechał na zaproszenie Johna Hammonda, muzycznego producenta i wizjonera, który odkrył talent Billie Holiday i Counta Basiego. Teraz miał dokonać tego samego z talentem Charliego Christiana. Ale nie był w stu procentach przekonany do bezczelnie młodego muzyka; w dodatku wcześniej nie słuchał go zbyt wiele, zdając się na zapewnienia Mary Lou Williams, która widziała w chłopcu ogromny potencjał. Nie widział go natomiast Goodman, któremu wysoce nie spodobał się niechlujny wygląd gitarzysty. Gra również nie przekonała; w wywiadzie udzielonym w 1940 roku, Christian wyznał: „Żadnemu z nas nie podobało się to, co wtedy zagrałem”. Goodman był mocno na nie. Ale Hammond nie zwykł się poddawać, szczególnie jeśli wcześniej zainwestował cenny czas w promocję gitarzysty. Nie mógł pozwolić sobie na wyjście na głupka. Uknuł drobną intrygę i wcisnął Christiana na fotel gitarzysty podczas występu grupy Goodmana w restauracji Victor Hugo w Los Angeles. Benny nie miał o niczym pojęcia. Zirytowany samowolą Hammonda, Goodman postanowił utrzeć nosa zarówno aroganckiemu producentowi jak i gitarzyście. Zaintonował „Rose Room”, spopularyzowaną w międzyczasie przez Duke’a Ellingtona, przekonany że gitarzysta nie może znać utworu. Znał. Znał go doskonale. Już po pierwszym solowym popisie, Christian był przyjęty do zespołu. Po drugim był jego ważnym ogniwem. Po trzecim był jego gwiazdą. Zagrał ich łącznie dwadzieścia. Wersja „Rose Room”, którą zespół Goodmana zagrał tamtego wieczora w Los Angeles trwała 45 minut. Charlie był gwiazdą – grał w najsławniejszym zespole w Stanach Zjednoczonych, był świetny i młody. Miał 23 lata ale przed sobą jeszcze tylko dwa.

W 1941 roku sekstet Goodmana, z Charliem Christianem na gitarze, dokonał kilku nagrań. Na sesji nie był obecny lider i kontrabasista Artie Bernstein. Reszta grupy postanowił po prostu rozgrzać się jak również pozwolić technicznym przygotować całą maszynerię i zaczęli grać. Po dwudziestu minutach wypełnionych standardami muzycy przestali grać –spóźniony Goodman dojechał na miejsce. „Blues in B” oraz „Waiting for Benny” pochodzące z tej sesji, pokazują jak wiele wniósł Christian do rozwoju nowej estetyki jazzowej, be-bopu. Energia a także szybkość zarówno gry jak i podejmowania decyzji i przepływu pomysłów nie ustępowały tej Charliego Parkera, Dizzy’ego Gillespiego czy Kenny’ego Clarke’a. Christian grywał zresztą z całym tym towarzystwem w Minton’s Playhouse w nowojorskim Harlemie.  Ponoć miał pokazać Clarke’owi akordy do „Epistrophy” na ukulele; ponoć to on miał skomponować utwór, ostatecznie rozsławiony przez Theloniousa Monka. W 1941 w Minton’s, student Uniwersytetu Columbia, Jerry Newman dokonał nagrania jednej z sesji, jakie odbywały się w klubie „po godzinach”, przy niemal pustej Sali. Newman zarejestrował Christiana na gitarze, trębacza Joe Guya, pianistę Kenny’ego Kersena i perkusistę Kenny’ego Clarke’a grających coś, czego big-band Goodmana nigdy by nie zagrał.

Choć kariera Charliego Christiana należała do jednych z najkrótszych w jazzie, jej skutki widoczne były niemal pół wieku po śmierci gitarzysty. Jeśli Buddy’ego Boldena nazywa się „człowiekiem, który wymyślił jazz” (problematyczne, wystarczy spytać o to samo Jelly Roll Mortona) to Christian powinien być „człowiekiem, który wymyślił gitarę elektryczną”. Ślady jego wpływu dało się słyszeć nawet w grze amerykańskiego gitarzysty rodem z Seattle, Jimi’ego Hendrixa, pod koniec lat 60-tych!

Pod koniec lat 30, Christian zachorował na gruźlicę, która zabiła go 2 marca 1942 roku w wieku zaledwie 25 lat. Przez następne 25, gitarzyści w całych Stanach Zjednoczonych będą wychodzili z siebie by tylko ktoś mógł zarzucić im, że imitują brzmienie Charliego Christiana. Został pochowany w nieoznaczonym grobie w miasteczku Bonham w Teksasie. Do dziś trwają spory co do faktycznego miejsca jego pochówku.