Będąc młodym jazzmanem - spotkanie z Pawłem Kaczmarczykiem

Autor: 
Maciej Nowotny
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
Agnieszka Prokop

Paweł Kaczmarczyk, jedna z najjaśniejszych, młodych gwiazd na naszym jazzowym firmamencie, przebojem wdarł się na jazzowe salony wydaną w 2009 w prestiżowym, niemieckim wydawnictwie ACT płytą „Complexity In Simplicity”. Był to rzadki przypadek, gdy uznanie krytyków spotkało się z entuzjazmem publiczności, a artysta został doceniony otrzymując liczne i ważne nagrody. Za tym poszły koncerty, tak w kraju jak za granicą, deszcz wywiadów w radiu, prasie i telewizji, a muzyk okrzyknięty został (słusznie!) nadzieją polskiego jazzu i przykładem w jaki sposób powinna rozwijać się kariera młodego, utalentowanego muzyka. Jakby tego było mało zamiast osiąść na laurach jak to nieraz bywało z wykonawcami, którzy nagle i niespodziewanie osiągnęli sukces, Pawłowi Kaczmarczykowi woda sodowa nie uderzyła do głowy, lecz, podobnie jak przedtem, pozostał skromny, otwarty i autentyczny, a przede wszystkim zabrał się do jeszcze cięższej pracy.

Od momentu nagrania wspomnianego “Complexity...” nie tylko koncertował ze swoim zespołem Audiofeeling Band, ale był wręcz hiperaktywny w roli sidemana, biorąc udział w nagraniu wielu ważnych płyt jak np. Rafała Sarneckiego „Madman Rambles Again” (2011) czy Leszka HeFi Wiśniowskiego „Kinetyka” (2010). Do tego nieustannie pracował nad programem nowej płyty dla ACT’u. Przekonać się o tym mogli słuchacze jego koncertów w krakowskim PiecArt’cie z nowym trio, w skład którego oprócz Pawła wchodzą Dawid Fortuna grający na perkusji i Maciej Adamczak na kontrabasie. We mnie szczególny podziw wzbudziła seria koncertów Directions In Music, w trakcie których trio, z towarzyszeniem zaproszonych gości, prezentowało krakowskiej publiczności twórczość takich legend światowego jazzu jak Freddie Hubbard (gościnnie Jerzy Małek, Piotr Schmidt), Hank Mobley (Tomasz Grzegorski), Keith Jarrett/Jan Garbarek (Grzech Piotrowski), Michael Brecker (Szymon Kamykowski), Thelonius Monk (Karol White) czy Dexter Gordon (Piotr Baron). Na mnie największe wrażenie wywarł jednak koncert z udziałem Jorgosa Skoliasa poświęcony muzyce Raya Charlesa. Wszystko tu było nadzwyczajne: kapitalny pomysł, poziom wykonania, kreatywność muzyków, a przetworzone do głębi przez Pawła Kaczmarczyka kompozycje wielkiego bluesmana, brzmiały zaskakująco i świeżo. Kiedy więc latem tego roku dotarły do mnie wieści, że Paweł zamierza we wrześniu wejść do wyśmienitego studia nagraniowego braci Smoczyńskich Tokarnia i nagrać trzy sety: pierwszy w pełni improwizowany, drugi zawierający własne kompozycje, a trzeci z przeróbkami kompozycji Raya Charlesa, aż podskoczyłem z radości!

Paweł Kaczmraczyk. fot: Agnieszka ProkopoMinęło lato, przyszła jesień  i na początku września spotkałem się z Pawłem, który grał na jednym z pięciu fortepianów w projekcie Sławka Jaskułke „Chopin na pięć fortepianów”. Tym razem na początku naszej rozmowy Paweł podzielił się ze mną informacją, która sprawi, że wszyscy jego słuchacze będą niepocieszeni – pianista zdecydował się przesunąć o kilka miesięcy sesję nagraniową materiału na jego nową płytę. Zapytany o powód odparł:  „To bardzo prozaiczna sprawa. Zawsze pyta się artystów ile oddali muzyce. Ja oddałem swoje wszystkie oszczędności ostatnich lat. Żeby zrobić dobrą muzykę trzeba mieć pieniądze…”. ”A ACT Ci nie pomaga?” – zapytałem. „Czasy się zmieniły, wytwórnie prowadzą tylko suport wydawniczy. Każdy artysta musi kombinować skąd wsiąść kasę na muzyków, na studio nagraniowe, na masę innych rzeczy, mecenasów pojawia się niewielu, zresztą ta sytuacja nie dotyczy nie tylko mnie, jest wielu wybitnych muzyków w Polsce, którzy nie mogą robić swojej wspaniałej muzyki, tylko dlatego, ze ich na to nie stać”.
„Czy są jakieś szanse na zmianę tej sytuacji?” – zapytałem. „Niewielkie. Gramy intensywnie i to nie tylko w Polsce. Na przykład wkrótce zagramy w legendarnym klubie „Porgy and Bess” w Wiedniu, trzy dni później gramy na wielkim festiwalu w Budapeszcie, a następnie gramy w Pradze w prestiżowym klubie „Jazz Dock” i gdyby nie pomoc finansowa instytutów, MSZ i wielu życzliwych ludzi, to te koncerty po prostu by się nie odbyły. Mamy zaproszenie na trasę od szefa sławnego sztokholmskiego klubu „Fasching”, w którym grali wszyscy wielcy poza Milesem i Coltranem. Zgodziliśmy się nawet, żeby samemu zapłacić za samolot, ale brakuje nam na podróże pociągami po tym kraju i żeby wypożyczyć instrumenty na miejscu… Mamy jednak nadzieję, że intensywne koncertowanie, zarówno w Polsce, jak i za granicą pozwoli nam w końcu rozwinąć skrzydła i osiągnąć cel.”


 
Potem zaczęliśmy rozmawiać o jazzie, muzyce, którą kochamy i zapomnieliśmy o wszelkich kłopotach, smutkach, zmartwieniach. Oczy Pawła Kaczmarczyka rozbłysły, gdy wyraziłem pogląd, że najnowsze płyty Vijaya Iyera, Craiga Taborna czy Jasona Morana o wiele większy we mnie wywołują rezonans niż dokonania Herbiego Hanckoka, Keitha Jarretta czy Brada Mehldaua. „Nie masz racji Macieju!” – wykrzyknął Paweł oburzony – „Mehldau to kosmita! Czegoś takiego nie było nigdy. On gra jedna ręką, a brzmi jakby grał trzema! Człowieku! podzielić w jednej ręce trzy głosy, jaki mózg, to nie może być człowiek! Zwłaszcza w tych solowych rzeczach. Przed tym bracie klękam. Mehldau ukradł koncepcje Jarretowi i pociągnął to naprawdę dużo dalej, a Jarrett komu ukradł?” – zapytał mnie znienacka. „Billowi Evansowi?” – odparłem. „Jasne! I też rozwinął. Bo artysta  Maciej nie pożycza tylko kradnie” – zakończył w dość zaskakujący sposób.
Tymczasem przez zasłonę zajrzała Karolina, piękna jak anioł dziewczyna Pawła, i z troską spojrzała na zmęczonego koncertem i długą podróżą z Sopotu artystę. Podziękowałem grzecznie za rozmowę i pobiegłem posłuchać… Mehldaua oczywiście…
 
Wszelkie informacje na temat Pawła Kaczmarczyka można znaleźć na jego stronie: www.pawelkaczmarczyk.com