Dominik Strycharski człowiek renesansu, gra, komponuje, walczy i bywa recenzentem

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

No wreszcie stało się! Nieco ponad trzy lata temu, kiedy Jazzarium.pl stawiało swoje pierwsze kroki, a może nawet było to chwilkę przed jego narodzinami, siedzieliśmy z Dominikiem Strycharskim, nie powiem gdzie, popijając, nie powiem co, i omawialiśmy jakie Jazzarium.pl będzie i czym chciałby być. I w toku tych nie ukrywam, nieuczesanych dyskusji Dominik wyszedł ze śmiałą deklaracją, że chętnie by na łamach portalu, wystąpił nie tylko jako artysta, o którego działaniach Jazzarium będzie informowało, ale także jako recenzent płyt.

Propozycja wydała mi się i zaskakująca, i wcale nie od razu ciekawa. Od dawna, wielu ludziom wiadomo, że nie jestem entuzjastą sytuacji, w której czynnie działający muzyk, chwyta za pióro i przemienia się w krytyka być może dokonań kolegów po fachu. Ale też Dominik wcale nie chciał być recenzentem ex definitio, który mierzył się będzie z bieżącą produkcją lub nadprodukcją płyt i próbował ferować mniej lub bardziej kategoryczne wyroki. Interesowała go przede wszystkim możliwość opowiedzenia o płytach, które odcisnęły na nim szczególnie silne piętno, które zapadły mu w pamięć na dłużej niż chwilę i przeszedłszy weryfikację czasu stały się pozycjami nieomal kanonicznymi w jego rozumieniu muzyki, w tym akurat przypadku mającej jazzowe konotacje.

I takie ujęcie rzeczy wątpliwości już nie wzbudzało. Z radością przystałem na ten pomysł, a wiedząc, że Dominik należy do grona ludzi, którzy w prezencie na Pierwszą Komunię  dostali raczej zegarek, niż rower, pomyślałem sobie, że jest spora szansa, aby dało się z tego zrobić nawet rodzaj cyklicznych publikacji. Zawsze tego samego dnia, zawsze jedna płyta i zawsze sygnowana jego nazwiskiem!

Ale sprawy, które wyglądają na proste wcale niekoniecznie muszą mieć prosty przebieg. Od tamtego czasu widywaliśmy się z Dominikiem niezliczoną ilość razy. W miejscach różnych i podobnie różnych okolicznościach. Rozmawiając nie powiem o czym i popijając nie powiem co, a jednak potrzeba było ponad 1100 dni, aby przejść od fazy pomysłu do jego realizacji. I być może warto było poczekać, bo dzisiaj śmiało mogę ogłosić, że taki cykl da się powołać do życia. Ani obejrzałem się a po trzech latach w mojej skrzynce pocztowej zmaterializował się e-mail, zawierający sześć załączników, w których Dominik Strycharski być może po raz pierwszy, a może wcale nie, odkrywa swoje płytowe fascynacje. Tak więc witamy Dominika w gronie piszących! Zapraszamy więc tym bardziej do śledzenia okienka „Płyta dnia”.

W przez sześć tygodni, w każdy wtorek pojawi się tam album, który z półek historii łaskawie wydobywał będzie na światło dzienne, nie kto inny jak Redaktor Strycharski.